Читать онлайн книгу "Potyczki Rycerzy"

Potyczki Rycerzy
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #16
KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce. – Books and Movies Reviews, Roberto Mattos (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) Ељwietne rozrywkowe fantasy. – Kirkus Reviews (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) To poczД…tek czegoЕ›, co warte bД™dzie odnotowania. – San Francisco Book Review (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) POTYCZKI RYCERZY jest szesnastД… czД™Е›ciД… bestselerowego cyklu powieЕ›ci KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, ktГіry rozpoczyna WYPRAWA BOHATERГ“W – ksiД™ga pierwsza dostД™pna bezpЕ‚atnie, posiadajД…ca ponad piД™Д‡set piД™ciogwiazdkowych komentarzy na stronie Amazon. W POTYCZKACH RYCERZY Thorgrin i jego bracia podД…ЕјajД… przez morze Е›ladem Guwayne’a na WyspД™ ЕљwiatЕ‚a. Kiedy jednak dopЕ‚ywajД… na miejsce, zastajД… spustoszenie i konajД…cego Ragona. Na wszystko jest juЕј byД‡ moЕјe za pГіЕєno. Darius zostaje sprowadzony do stolicy Imperium, na najwiД™kszД… arenД™ w jej dziejach. Pobiera nauki u tajemniczego czЕ‚owieka zdecydowanego stworzyД‡ z niego wojownika i pomГіc mu przetrwaД‡ to, co nieprawdopodobne. StoЕ‚eczna arena nie przypomina jednak niczego, co widziaЕ‚ dotychczas. PotД™Ејni przeciwnicy mogД… teЕј okazaД‡ siД™ dla niego nie do pokonania. KrГіl i krГіlowa Grani proszД… Gwendolyn o przysЕ‚ugД™ i wciД…gajД… jД… w zawiЕ‚e rodzinne sprawy i Ејycie na krГіlewskim dworze. Podejmuje siД™ misji wydobycia na Е›wiatЕ‚o dzienne tajemnic, ktГіre mogД… wpЕ‚ynД…Д‡ na przyszЕ‚oЕ›Д‡ caЕ‚ej Grani i ocaliД‡ Thorgrina oraz Guwayne’a; Gwen drД…Ејy nazbyt gЕ‚Д™boko i jej odkrycia wywoЕ‚ujД… w niej wstrzД…s. WiД™Еє miД™dzy Erekiem i Alistair pogЕ‚Д™bia siД™ wraz z ich podrГіЕјД… w gГіrД™ rzeki. PЕ‚ynД… ku sercu Imperium zdecydowani znaleЕєД‡ VolusiД™ i ocaliД‡ Gwendolyn – tymczasem Godfrey i jego czereda siejД… spustoszenie wewnД…trz Volusii, kierowani ЕјД…dzД… zemsty za swoich przyjaciГіЕ‚. Volusia zaЕ› przekonuje siД™ na wЕ‚asnej skГіrze, z czym wiД…Ејe siД™ wЕ‚adanie Imperium – gdy niestabilne miasto zostaje ze wszech stron oblД™Ејone przez wroga. Natchnione fantasy… To tylko poczД…tek doskonaЕ‚ej serii ksiД…Ејek fantasy dla mЕ‚odzieЕјy. – Midwest Book Review (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) Przyjemne do czytania… caЕ‚y czas chcesz siД™ dowiedzieД‡ co bД™dzie dalej, wiД™c ksiД…ЕјkД™ trudno odЕ‚oЕјyД‡ na bok – FantasyOnline. net (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw) PeЕ‚ne akcji… Pisarstwo Riece jest rzetelne i bardzo intrygujД…ce. – Publishers Weekly (WypowiedЕє na temat Wyprawy BohaterГіw)





Morgan Rice

POTYCZKI RYCERZY (KSIД?GA 16 KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA)




POTYCZKI RYCERZY




(KSIД?GA 16 KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA)




Morgan Rice




PRZEKЕЃAD


MICHAЕЃ GЕЃUSZAK



O autorce

Morgan Rice plasuje siД™ na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorГіw powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy. Morgan jest autorkД… bestsellerowego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, zЕ‚oЕјonego z siedemnastu ksiД…Ејek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, zЕ‚oЕјonej, do tej pory, z jedenastu ksiД…Ејek; bestsellerowego cyklu thrillerГіw post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, zЕ‚oЕјonego, do tej pory, z dwГіch ksiД…Ејek; oraz najnowszej serii fantasy KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY, skЕ‚adajД…cej siД™ z dwГіch czД™Е›ci (kolejne w trakcie pisania). PowieЕ›ci Morgan dostД™pne sД… w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 jД™zykach.

Morgan czeka na wiadomoЕ›Д‡ od Ciebie. OdwiedЕє jej stronД™ internetowД… www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i doЕ‚Д…cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpЕ‚atnД… ksiД…ЕјkД™, darmowe prezenty, darmowД… aplikacjД™ do pobrania i dostД™p do najnowszych informacji. DoЕ‚Д…cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostaЕ„ z nami w kontakcie!



Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice

„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”

– Books and Movie Reviews, Roberto Mattos



“Zajmujące epickie fantasy.”

– Kirkus Reviews



„Początki czegoś niezwykłego.”

– San Francisco Book Review



„Powieść pełna akcji… Styl Rice jest równy, a początek serii intryguje.”

– Publishers Weekly



„Porywające fantasy… Zapowiada się obiecująca epicka seria dla młodzieży.”

– Midwest Book Review



KsiД…Ејki autorstwa Morgan Rice




RZД„DY MIECZA


MARSZ PRZETRWANIA (CZД?ЕљД† 1)




O KORONIE I CHWALE


NIEWOLNICA, WOJOWNICZKA, KRГ“LOWA (CZД?ЕљД† 1)


ZЕЃOCZYЕѓCA, WIД?Е№NIARKA, KRГ“LEWNA (CZД?ЕљД† 2)


RYCERZ, DZIEDZIC, KSIД„Е»Д? (CZД?ЕљД† 3)




KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY


POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)


POWRГ“T WALECZNYCH (CZД?ЕљД† #2)


POTД?GA HONORU (CZД?ЕљД† #3)


KUЕ№NIA MД?STWA (CZД?ЕљД† #4)


KRГ“LESTWO CIENI (CZД?ЕљД† #5)


NOC ЕљMIAЕЃKГ“W (CZД?ЕљД† #6)




KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA


WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)


MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)


LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)


ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)


BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)


SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)


RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)


OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)


NIEBIE ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)


MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)


Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)


KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)


RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)


PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)


SEN ЕљMIERTELNIKГ“WВ  (CZД?ЕљД† 15)


POTYCZKI RECERZY (CZД?ЕљД† 16)


ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)




TRYLOGIA O PRZETRWANIU


ARENA JEDEN: ЕЃOWCY NIEWOLNIKГ“W (CZД?ЕљД† 1)


ARENA DWA (CZД?ЕљД† 2)




WAMPIRY, UPADЕЃA


PRZED ЕљWITEM (CZД?ЕљД† 1)




WAMPIRZE DZIENNIKI


PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)


KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)


ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)


PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)


POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5


ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)


ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)


ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)


WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)


UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)


NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)


OPД?TANA (CZД?ЕљД† 12)


Copyright В© Morgan Rice, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Za wyjątkiem wyjątków określonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, dystrybuowana ani zmieniana (w żadnej formie ani w żadnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania treści bez uprzedniej zgody autorki.

Niniejszy ebook przeznaczony jest wyłącznie do osobistego użytku. Nie może on być odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, prosimy, o zamówienie dodatkowej kopii dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, a nie została ona przez ciebie zamówiona, albo nie została zamówiona do wyłącznego użycia przez ciebie, prosimy o jej zwrócenie i zamówienie własnej kopii. Dziękujemy za uszanowanie ciężkiej pracy autorki.

Niniejsze dzieЕ‚o opisuje historiД™ fikcyjnД…, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczystoЕ›ci i wydarzenia rГіwnieЕј stanowiД… wytwГіr wyobraЕєni autorki i sД… fikcyjne. Wszelkie podobieЕ„stwa do rzeczywistych osГіb, ЕјyjД…cych lub martwych, sД… przypadkowe.

Ilustracja uЕјyta na okЕ‚adce Copyright Razumovskaya Marina Nikolaevna, zostaЕ‚a wykorzystana na licencji Shutterstock.com










ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Thorgrin stał na dziobie smukłego okrętu, przytrzymując się relingu. Wiatr zwiewał mu włosy do tyłu. Wpatrywał się w horyzont z coraz większym niepokojem. Przejęty od piratów okręt sunął po morskich wodach szybko, na ile tylko pozwalał na to wiatr. Elden, O’Connor, Matus, Reece, Indra oraz Selese sprawowali pieczę nad żaglami podczas gdy Angel stała u boku Thorgrina, który, choć nękany niecierpliwością, wiedział, że szybciej nie popłyną. Mimo to, siłą woli starał się sprawić, by tak się stało. Po tak długim czasie był wreszcie pewien, że Guwayne znajduje się tuż przed nim, ledwie za horyzontem, na Wyspie Światła. Z równie wielkim przekonaniem wyczuwał też i to, że Guwayne’owi coś zagraża.

Nie potrafił pojąć, jak to możliwe. Wszak, kiedy ostatni raz go widział, Guwayne przebywał cały i zdrów na Wyspie Światła, pod opieką Ragona, czarnoksiężnika równie potężnego, co jego własny brat. Argon był najznakomitszym wśród znanych Thorgrinowi czarnoksiężników – ochraniał poniekąd cały Krąg – Thor nie mógł pojąć, z jakiej przyczyny Guwayne’owi miałaby stać się jakakolwiek krzywda, kiedy strzeże go Ragon.

O ile nie istniała jakaś moc, o której Thor nigdy jeszcze nie słyszał, potężna moc mrocznego czarnoksiężnika, która dorównywała nawet tej, którą władał Ragon. Czy mogła istnieć jakaś sfera życia, jakaś mroczna siła, złowrogi czarnoksiężnik, o których nie było mu wiadomo?

JednakowoЕј, z jakiego powodu zwrГіciЕ‚y siД™ one przeciw jego synowi?

Wrócił myślami do owego dnia, kiedy w pośpiechu porzucał Wyspę Światła pod wpływem sennego zaklęcia, owładnięty myślą, by jak najszybciej opuścić to miejsce, wraz ze wschodem słońca. Spoglądając na tamte wydarzenia z perspektywy czasu, zrozumiał, że został przechytrzony przez jakąś mroczną moc, która odciągnęła go od syna. Tylko dzięki Lycoples, która wciąż krążyła nad jego okrętem, wydając krzyki, znikając za horyzontem raz po raz, podjął się drogi powrotnej na wyspę. W końcu ruszył w odpowiednim kierunku. Dotarło do niego, że przez ten cały czas miał przed sobą wszelkie znaki. Dlaczego je zignorował? I przede wszystkim, jaka to mroczna moc wodziła go na manowce?

Przypomniał sobie cenę, jaką przyszło mu zapłacić: uwolnione z piekieł demony, rzuconą na niego przez mrocznego władcę klątwę. Wiedział, że przyjdzie mu zmierzyć się z konsekwencjami tej klątwy, że czekają go nowe próby, i, że to jest właśnie jedna z nich. Zastanawiał się, jakie jeszcze sprawdziany przyjdzie mu zdać? Czy kiedykolwiek odzyska syna?

– Nie zamartwiaj się – dobiegł go słodki głos.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™, spuЕ›ciЕ‚ wzrok i ujrzaЕ‚ szarpiД…cД… go za koszulД™ Angel.

– Wszystko będzie dobrze – dodała z uśmiechem.

Thor uЕ›miechnД…Е‚ siД™ do niej i poЕ‚oЕјyЕ‚ jej dЕ‚oЕ„ na gЕ‚owie. Jej obecnoЕ›Д‡ jak zwykle dodaЕ‚a mu otuchy. PokochaЕ‚ Angel jak wЕ‚asnД… cГіrkД™, cГіrkД™, ktГіrej nigdy nie miaЕ‚. CzerpaЕ‚ pociechД™ z jej towarzystwa.

– A jeśli nie – dodała z uśmiechem – już ja o to zadbam!

Dumnie wzniosła swój niewielki łuk, który wyciosał dla niej O’Connor, i pokazała Thorowi, że potrafi naciągnąć cięciwę. Thor uśmiechnął się rozbawiony, gdy uniosła łuk do piersi, drżącą dłonią umieściła w nim niewielką, drewnianą strzałę i naciągnęła sznurek. Zwolniła chwyt i strzała pomknęła, drgając w powietrzu, za pokład, wprost do oceanu.

– Zabiłam jakąś rybę? – spytała podnieconym głosem, po czym podbiegła do burty i wyjrzała radośnie na zewnątrz.

Thor spojrzaЕ‚ w dГіЕ‚, w spienionД… morskД… kipiel. Nie byЕ‚ tego taki pewien, jednak uЕ›miechnД…Е‚ siД™ mimo to.

– Jestem pewien, że tak – powiedział uspokajająco. – Może nawet rekina.

Usłyszał odległy pisk i nagle począł rozglądać się bacznie. Znieruchomiał całkowicie, z dłonią na rękojeści miecza. Wpatrywał się przed siebie, przeczesując wzrokiem horyzont.

Zalegające tam ciężkie, szare chmury z wolna przerzedziły się i Thor ujrzał widok, który zmroził mu serce: w oddali widniały smugi czarnego dymu unoszące się pod samo niebo. Kiedy odpłynęły kolejne chmury, Thor dostrzegł, iż ów dym unosił się nad odległą wyspą – nie taką zwyczajną, lecz wyspą ze stromymi klifami i rozległym płaskowyżem na ich szczycie. Wyspą, której nie mógł pomylić z żadną inną.

WyspД… ЕљwiatЕ‚a.

Thor odczuł ból w piersi na widok nieba pociemniałego od złowrogich, przypominających gargulce stworzeń. Krążyły nad tym, co pozostało z wyspy, niczym sępy, przekrzykując się i wypełniając powietrze piskiem. Stanowiły jedną, wielką armię, pod którą, poniżej, widniała wyspa – cała ogarnięta pożogą. Ani jeden jej zakątek nie ostał się bez szwanku.

– SZYBCIEJ! – krzyknął Thor, wrzeszcząc na wiatr, wiedząc, że to daremny trud. Nigdy w życiu nie czuł się taki bezradny.

Lecz nie mógł nic więcej uczynić. Obserwował płomienie, dym, odlatujące potwory, słyszał krzyk unoszącej się wyżej Lycoples i wiedział, że jest już za późno. Nikt nie mógł tego przetrwać. Ktokolwiek, kto przebywał na tej wyspie – czy to Ragon, Guwayne, czy w ogóle ktoś inny – z pewnością, bez cienia wątpliwości, był już martwy.

– NIE! – wrzasnął Thorgrin, przeklinając niebiosa. Oceaniczna piana chłostała mu twarz, kiedy przybywał, zbyt późno, na wyspę śmierci.




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Gwendolyn staЕ‚a w osamotnieniu, z powrotem w KrД™gu, w zamku swej matki. RozglД…daЕ‚a siД™ wokГіЕ‚ po otoczeniu i wtem dotarЕ‚o do niej, Ејe coЕ› jest nie caЕ‚kiem w porzД…dku. Zamek byЕ‚ opuszczony, pozbawiony mebli, odarty z dobytku, bez okien, przepiД™knych witraЕјy, ktГіre kiedyЕ› je zdobiЕ‚y. PozostaЕ‚y jedynie Е›lady w kamiennej posadzce opromienione Е›wiatЕ‚em zachodzД…cego sЕ‚oЕ„ca. W powietrzu unosiЕ‚ siД™ kurz, a caЕ‚e to miejsce sprawiaЕ‚o wraЕјenie, jakby od tysiД™cy lat nie byЕ‚o zamieszkane.

WyjrzaЕ‚a przez okno i zobaczyЕ‚a krajobraz KrД™gu в€’ ziemie, ktГіre kiedyЕ› znaЕ‚a i pokochaЕ‚a caЕ‚ym sercem, a ktГіre obecnie leЕјaЕ‚y odЕ‚ogiem jaЕ‚owe, wynaturzone, groteskowe. Jakby na Е›wiecie nie pozostaЕ‚o juЕј nic dobrego.

– Córko moja – dobiegł ją głos.

Gwendolyn obrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a matkД™. ByЕ‚a zdumiona. Kobieta spoglД…daЕ‚a na niД…. Jej twarz, pociД…gЕ‚a i blada, ledwie przypominaЕ‚a jej matkД™, tД™, ktГіrД… kiedyЕ› znaЕ‚a i zapamiД™taЕ‚a. PrzypominaЕ‚a matkД™ z Е‚oЕјa Е›mierci, matkД™, ktГіra wyglД…daЕ‚a, jakby byЕ‚a nadto wiekowa, jak na jedno Ејycie.

Gwen poczuЕ‚a ucisk w gardle. PojД™Е‚a, iЕј mimo wszystkiego, co miД™dzy nimi zaszЕ‚o, tД™skniЕ‚a za niД… ogromnie. Nie wiedziaЕ‚a, czy to za niД… tak tД™skniЕ‚a, czy teЕј tylko za swД… rodzinД…, czymЕ› znajomym, za KrД™giem. Czego by nie oddaЕ‚a za moЕјliwoЕ›Д‡ bycia z powrotem w domu, miejscu dobrze jej znanym.

– Matko – odparła, nie mogąc uwierzyć w widok, który miała przed sobą.

WyciД…gnД™Е‚a do niej rД™ce, lecz w tej samej chwili, nagle, znalazЕ‚a siД™ gdzie indziej. StaЕ‚a na wyspie, na skraju urwiska, osmalonej ziemi, ktГіra wЕ‚aЕ›nie zostaЕ‚a obrГіcona w popiГіЕ‚. W powietrzu unosiЕ‚ siД™ ciД™Ејki swД…d dymu i siarki, ktГіry wypalaЕ‚ jej nozdrza. ZwrГіciЕ‚a siД™ twarzД… ku wyspie. Kiedy wiatr rozwiaЕ‚ kЕ‚Д™by popioЕ‚u, rozejrzaЕ‚a siД™ wokГіЕ‚ i dostrzegЕ‚a Е‚ГіЕјeczko, zrobione ze zЕ‚ota, osmalone, jedyny przedmiot, ktГіry ostaЕ‚ siД™ w krajobrazie Ејaru i popioЕ‚u.

Tłukło jej się serce w piersi, kiedy podeszła bliżej, zalękniona, pragnąc zobaczyć, czy jej syn jest w środku, czy nic mu nie dolega. W jakiejś mierze upajała ją myśl, iż sięgnie, chwyci i przyciśnie dziecię do piersi, nigdy już go nie wypuści. Z drugiej strony obawiała się, że może go tam nie być – albo gorzej, że może być martwe.

PobiegЕ‚a przed siebie, nachyliЕ‚a siД™ i zajrzaЕ‚a do ЕјЕ‚Гіbka. Serce jej pД™kЕ‚o, kiedy przekonaЕ‚a siД™, Ејe jest pusty.

– GUWAYNE! – zawołała, cierpiąc katusze.

UsЕ‚yszaЕ‚a krzyk, wysoko w powietrzu, ktГіry zgraЕ‚ siД™ z jej wЕ‚asnym. PodniosЕ‚a wzrok i ujrzaЕ‚a zastД™py czarnych stworzeЕ„ przypominajД…cych gargulce. OdlatywaЕ‚y wЕ‚aЕ›nie. Serce jest stanД™Е‚o, kiedy w szponach ostatniego z nich zauwaЕјyЕ‚a dzieciД™. ZwisaЕ‚o bezwЕ‚adnie i pЕ‚akaЕ‚o. OdlatywaЕ‚o w mroczne niebo, niesione przez armiД™ ciemnoЕ›ci.

– NIE! – wrzasnęła Gwen,

Obudziła się z krzykiem. Usiadła na łożu, wypatrując wszędzie Guwayne’a, wyciągając ramiona, by go ocalić, przygarnąć do piersi.

Lecz nigdzie go nie byЕ‚o.

SiedziaЕ‚a na Е‚ГіЕјku i oddychaЕ‚a ciД™Ејko, starajД…c siД™ pojД…Д‡, gdzie siД™ znajduje. Przygaszone Е›wiatЕ‚o brzasku przenikaЕ‚o przez okiennice i dopiero po kilku chwilach dotarЕ‚o do niej, gdzie jest: w Grani. W krГіlewskim zamku.

PoczuЕ‚a coЕ› na dЕ‚oni. SpuЕ›ciЕ‚a wzrok i zobaczyЕ‚a Krohna, ktГіry polizaЕ‚ jej dЕ‚oЕ„, po czym zЕ‚oЕјyЕ‚ gЕ‚owД™ na jej kolanie. UsiadЕ‚a na skraju Е‚oЕјa, westchnД™Е‚a gЕ‚Д™boko i pogЕ‚askaЕ‚a go po gЕ‚owie. Z wolna orientowaЕ‚a siД™ w otoczeniu, wciД…Еј odczuwajД…c skutki strasznego snu.

Guwayne, pomyślała. Jej sen wydawał się taki prawdziwy. Był czymś więcej niż snem, była tego pewna – był wizją. Guwayne, gdziekolwiek był, znalazł się w tarapatach. Został uprowadzony przez jakieś ciemne moce. Przeczuwała to.

Wstała wstrząśnięta bez reszty. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła tak palącej potrzeby odszukania syna, odszukania męża. Nade wszystko pragnęła go ujrzeć i wziąć w ramiona. Wiedziała jednak, że nie jest jej to teraz pisane.

Starła łzy, owinęła się jedwabnym szlafrokiem i szybko bosymi stopami przeszła przez pomieszczenie po kamiennych, chłodnych płytach posadzki ku strzelistemu oknu. Odepchnęła witraż i wpuściła do środka stonowane światło świtu. Pierwsze słońce wstawało właśnie, zalewając okolicę szkarłatną poświatą. Widok zapierał dech w piersiach. Gwen rozejrzała się, chłonąc pejzaż Grani, nieskazitelnej stolicy tej krainy oraz otaczających ją bezkresnych pól, rozległych pagórków i bujnych winnic, wszelkiej obfitości, jakiej nigdy w życiu w jednym miejscu nie widziała. Dalej zaś połyskiwał błękit jeziora – za którym widniały szczyty Grani, otaczające krainę idealnym kręgiem ginącym w oparach mgły. To wszystko wyglądało tak, jakby nigdy żaden kataklizm nie mógł zniszczyć tej krainy.

PrzyszedЕ‚ jej na myЕ›l Thorgrin, potem Guwayne, obaj gdzieЕ› poza tymi szczytami. Gdzie byli? Czy kiedykolwiek zobaczy ich ponownie?

Podeszła do rezerwuaru, spryskała twarz wodą, po czym szybko nałożyła odzienie. Wiedziała doskonale, że nie znajdzie Thorgrina ani Guwayne’a, siedząc tu, na miejscu, i owładnęła ją przemożna potrzeba działania. Jeśli ktokolwiek był w stanie jej w tym dopomóc, być może król był tą osobą. Musiał znać jakiś sposób.

Gwen przypomniała sobie ich wspólną rozmowę, kiedy przechadzali się po grani, obserwując wyjazd Kendricka. Przypomniała sobie tajemnicę, którą jej powierzył. O tym, że umiera. Że Grań umiera. Mogła poznać wiele innych tajemnic – lecz przerwano im. Doradcy króla w oka mgnieniu zajęli jego uwagę jakąś niecierpiącą zwłoki sprawą, ale kiedy odchodził, złożył obietnicę, że powie jej więcej – i poprosi o przysługę. Czego mógł od niej oczekiwać? zastanawiała się. O jaką przysługę mu chodziło?

KrГіl poprosiЕ‚ o spotkanie w sali tronowej, o brzasku, i Gwen pospiesznie ubraЕ‚a siД™, wiedzД…c, Ејe juЕј jest spГіЕєniona. ByЕ‚a wciД…Еј otumaniona po Е›nie.

Biegnąc przez komnatę, poczuła głód. Przypominało o sobie łaknienie, które wzbudziło w niej Wielkie Pustkowie. Zerknęła w bok, na pozostawione dla niej na stoliku specjały – różnorakie pieczywo, owoce i desery – chwyciła szybko co nieco i zjadła po drodze. Pochwyciła więcej, niż było jej trzeba. Schyliła się i nakarmiła połową zdobyczy Krohna, który zamruczał, wyrwał jej pokarm z dłoni i ochoczo przyłączył się do uczty. Była bardzo wdzięczna za to jedzenie, schronienie, tę całą szczodrość – za to, że pod niektórymi względami czuła się, jakby znowu była w Królewskim Dworze, na zamku, w którym dorastała.

Kiedy wyszЕ‚a z komnaty, straЕјe stanД™Е‚y na bacznoЕ›Д‡, otwierajД…c przed niД… ciД™Ејkie, dД™bowe drzwi. PrzeszЕ‚a obok nich zamaszystym krokiem i ruszyЕ‚a sЕ‚abo oЕ›wietlonym, kamiennym zamkowym korytarzem, rozЕ›wietlonym nieco przez dogasajД…ce po nocy pochodnie.

DotarЕ‚a na kraniec korytarza i wspiД™Е‚a siД™ po krД™tych kamiennych schodach, z towarzyszД…cym jej nieodЕ‚Д…cznie Krohnem. DotarЕ‚a na wyЕјszД… kondygnacjД™, gdzie, jak juЕј doskonale wiedziaЕ‚a, mieЕ›ciЕ‚a siД™ sala tronowa. Powoli oswajaЕ‚a siД™ z zamkiem. PomknД™Е‚a przez kolejnД… salД™ i juЕј miaЕ‚a przejЕ›Д‡ Е‚ukowatym otworem w kamiennym murze, kiedy kД…tem oka dostrzegЕ‚a jakiЕ› ruch. WzdrygnД™Е‚a siД™ na widok czajД…cej siД™ w cieniu postaci.

– Gwendolyn – powiedział łagodnym, zbyt wytwornym głosem, wychylając się z cienia z pełnym samozadowolenia uśmiechem na twarzy.

Zbita z tropu Gwendolyn zamrugaЕ‚a powiekami. Dopiero po chwili przypomniaЕ‚a sobie, kim jest. Tak wielu ludziom zostaЕ‚a ostatnimi czasy przedstawiona, Ејe wszystko zacieraЕ‚o siД™ jej w pamiД™ci.

Lecz tej jednej twarzy nie mogła zapomnieć. Był to królewski syn, ten drugi bliźniak, ten z włosami, który opowiedział się przeciw niej.

– Jesteś synem króla – powiedziała na głos. – Trzecim co do starszeństwa.

WyszczerzyЕ‚ zД™by w chytrym uЕ›mieszku, ktГіry w ogГіle nie przypadЕ‚ jej do gustu, po czym zrobiЕ‚ kolejny krok w jej kierunku.

– Tak naprawdę drugim – poprawił ją. – Jesteśmy bliźniętami, jednak ja pierwszy pojawiłem się na świecie.

Gwen przyjrzaЕ‚a siД™ mu bacznie, kiedy ten podszedЕ‚ o kolejny krok. ZauwaЕјyЕ‚a, Ејe jest nienagannie odziany i ogolony, na jego gЕ‚owie piД™trzy siД™ koafiura i pachnie perfumami i wonnymi olejkami. ObnosiЕ‚ siД™ z zadowolonД… z siebie minД… i zalatywaЕ‚ wrД™cz arogancjД… i wysokim mniemaniem o sobie.

– Nie chcę, by myślano o mnie, jak o bliźniaku – kontynuował. − Jestem panem samego siebie. Me imię Mardig. Tylko przez zrządzenie losu zostałem zrodzony bliźnięciem, na co akurat wpływu nie miałem. Taka ot dola koronowanych głów, można by rzec – konkludował filozoficznie.

Gwen nie przypadło do gustu jego towarzystwo. Wciąż odczuwała niechęć z powodu jego zachowania ubiegłego wieczoru. Poczuła, jak stojący u jej boku Krohn naprężył ciało i otarł się o jej nogę zjeżoną na karku sierścią. Sama poczuła zniecierpliwienie, pragnąc jak najszybciej dowiedzieć się, czego od niej chce.

– Zawsze skrywasz się w cieniu korytarzy? – spytała.

Mardig uЕ›miechnД…Е‚ siД™ z wyЕјszoЕ›ciД… i podszedЕ‚ jeszcze bliЕјej, nieco za blisko w jej mniemaniu.

– Wszak to mój zamek – odparł zaborczo. – Jestem znany z tego, iż przechadzam się po nim dość często.

– Twój zamek? – spytała. – A nie twojego ojca?

SpochmurniaЕ‚ na twarzy.

– Wszystko w swoim czasie – odparł tajemniczo i zrobił kolejny krok.

Gwendolyn cofnęła się odruchowo, wiedziona niechęcią do jego bliskości. Krohn zaczął groźnie pomrukiwać.

Mardig spojrzaЕ‚ w dГіЕ‚ na niego lekcewaЕјД…co.

– Wiesz, że zwierzęta nie sypiają na naszym zamku? – odrzekł.

Gwen zmarszczyЕ‚a brwi z irytacji.

– Twój ojciec nie czynił z tego powodu wyrzutów.

– Mój ojciec nie egzekwuje prawa – odparł. – To moja rola. Królewskie straże również są pod moją komendą.

Kolejny raz zmarszczyЕ‚a brwi, rГіwnie zdenerwowana.

– Czy to z tego powodu zatrzymałeś mnie tutaj? – spytała z rozdrażnieniem w głosie. – By wyegzekwować zakaz przebywania zwierząt?

SpojrzaЕ‚ na niД… krzywo. Prawdopodobnie dotarЕ‚o do niego, Ејe napotkaЕ‚ godnego siebie przeciwnika. SpojrzaЕ‚ na niД…, utkwiЕ‚ wzrok w jej oczach, niejako oceniajД…c jД… po wyglД…dzie.

– W całej Grani nie masz niewiasty, która nie wzdychałaby do mnie – powiedział. – Pomimo to, w twych oczach nie dostrzegam namiętności,

Gwen zagapiЕ‚a siД™ na niego, zdjД™ta zgrozД…, kiedy dotarЕ‚o do niej, o co w tym wszystkim chodzi.

– Namiętności? – powtórzyła z zażenowaniem. – A z jakiego powodu? Jestem zamężna, a miłość mego życia wkrótce stanie z powrotem u mego boku.

Mardig rozeЕ›miaЕ‚ siД™ na gЕ‚os.

– Czyżby? – spytał. – Z tego, co słyszałem, dawno już jest martwy. Lub też tak dawno zaginął, że już do ciebie nie wróci.

Gwendolyn spojrzaЕ‚a na niego spode Е‚ba. Jej gniew wzmagaЕ‚ siД™ z kaЕјdД… chwilД….

– Nawet jeśli nie powróci – powiedziała – nigdy nie wybiorę innego. A już z pewnością nie ciebie.

SpochmurniaЕ‚ na twarzy.

OdwrГіciЕ‚a siД™ z zamiarem odejЕ›cia, jednak przytrzymaЕ‚ jД… za rД™kД™. Krohn warknД…Е‚.

– Nie mam w zwyczaju prosić o to, czego chcę – powiedział. – Po prostu to biorę. Jesteś w obcym królestwie, na łasce obcego gospodarza. Postąpisz mądrze, jeśli wyświadczysz grzeczność swoim zdobywcom. Wszak, gdyby nie nasza gościnność, zostałabyś porzucona na pustkowiu. Istnieje zaś wiele niefortunnych okoliczności, które mogą przypadkiem przytrafić się gościom – nawet u gospodarza pełnego dobrych chęci.

Spojrzała na niego z nachmurzoną miną. Widziała już w życiu zbyt wiele rzeczywistych zagrożeń, by lękać się jego błahych przestróg.

– Zdobywcom? – powiedziała. – A więc to tak nas traktujecie? Jestem wolną kobietą, jakbyś nie zauważył. Mogę odejść stąd choćby teraz, jeśli tego zechcę.

RozeЕ›miaЕ‚ siД™, wydobywajД…c z siebie paskudny dЕєwiД™k.

– I dokąd miałabyś pójść? Z powrotem na Pustkowie?

UЕ›miechnД…Е‚ siД™ i pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Może i jesteś wolna, formalnie rzecz biorąc – dodał. – Ale pozwól, że zapytam: jeśli cały świat jest ci tak wrogi, to gdzie w nim twe miejsce?

Krohn warknął zjadliwie. Gwen wyczuła, że sposobi się do skoku. Z oburzeniem strzepnęła dłoń Mardiga z ramienia, sięgnęła w dół i położyła swoją na głowie Krohna, by go powstrzymać. I wówczas, kiedy spojrzała gniewnie na Mardiga, doznała nagłego olśnienia.

– Rzeknij mi coś, Mardigu – powiedziała twardym, zimnym głosem. – Z jakiego to powodu nie wyruszyłeś ze swymi braćmi, dlaczego nie walczysz u ich boku na pustyni? Z jakiego to powodu jesteś jedyną osobą, która tu pozostała? Czy to strach tobą powoduje?

UЕ›miechnД…Е‚ siД™, lecz pod przykrywkД… Е›miechu wyczuЕ‚a tchГіrzostwo.

– Rycerskość jest dla głupców – odparł. – Tych, którzy torują drogę, by innym z łatwością przychodziło to, czego pragną. Rzuć tylko słowem rycerskość, a dają się powodować niczym kukiełki. Mnie samego nie tak łatwo wykorzystać.

SpojrzaЕ‚a na niego z obrzydzeniem.

– Mój mąż i Srebrni wyśmiali by kogoś takiego, jak ty – powiedziała. – Nie przeżyłbyś dwóch minut w Kręgu.

PrzesunД™Е‚a wzrok z niego na wyjЕ›cie, ktГіre sobД… zastawiЕ‚.

– Masz dwojaki wybór – powiedziała. – Możesz zejść mi z drogi, lub też ten oto Krohn pożre cię na śniadanie, którego tak bardzo się domaga. Sądzę, że jesteś idealnej postury.

ZerknД…Е‚ w dГіЕ‚ na Krohna. ZauwaЕјyЕ‚a, jak zadrЕјaЕ‚a mu warga. PrzesunД…Е‚ siД™ w bok.

Lecz ona nie ruszyła tak od razu. W zamian, podeszła bliżej, uśmiechając się szyderczo. Zamierzała dać mu dobitnie do słuchu.

– Może i dowodzisz swym małym zameczkiem – warknęła złowieszczo – lecz nie zapominaj, że przemawiasz do królowej. Wolnej królowej. Nigdy nie będę słuchać twoich poleceń, ani nikogo innego, jak długo żyję. Skończyłam z tym. Co czyni mnie bardzo groźną osobą – o wiele bardziej od ciebie.

KrГіlewicz spojrzaЕ‚ na niД…, po czym, ku jej zaskoczeniu, uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Podobasz mi się, królowo Gwendolyn – odrzekł. – O wiele bardziej niż sądziłem.

Z sercem tЕ‚ukД…cym siД™ w piersi obserwowaЕ‚a, jak odwrГіciЕ‚ siД™ i odszedЕ‚, wpeЕ‚zajД…c z powrotem w mrok, znikajД…c w korytarzu. Echo jego krokГіw wkrГіtce zamarЕ‚o, a jej przyszЕ‚o do gЕ‚owy pytanie: jakie niebezpieczeЕ„stwa czyhajД… na niД… w tym zamku?




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Kendrick pędził przez suchy pustynny obszar z Brandtem i Atme u boku. Towarzyszyło im pół tuzina Srebrnych, pozostałości po braterstwie z Kręgu, jadąc razem jak za dawnych czasów. Zapuszczając się coraz dalej i dalej w Wielkie Pustkowie, Kendrick odczuwał coraz większy ciężar nostalgii i smutku; przypomniały mu się najlepsze chwile spędzone w Kręgu, w otoczeniu Srebrnych, towarzyszy broni; wyprawy na bitwy wspólnie z tysiącami mężnych ludzi. Towarzyszyli mu najznakomitsi rycerze, jakich królestwo miało do zaoferowania, wojownicy lepsi jeden od drugiego, a wszędzie, gdzie zajechał, odzywały się trąby i lud gnał mu na powitanie. On i jego ludzie byli mile widziani wszędzie, gdzie zawitali i częstokroć biesiadowali do późna w nocy, snując wspomnienia z bitew, opowiadając o męstwie i waleczności, potyczkach z potworami, które wyłaniały się z Kanionu – lub gorzej, z Dziczy.

Kendrick zamrugał zakurzonymi oczami, otrząsnąwszy się ze swych rozmyślań. Nie te czasy i nie to miejsce. Rozejrzał się wokół i zobaczył ośmiu Srebrnych, a spodziewał się ujrzeć całe tysiące. Powoli rzeczywistość dotarła do jego świadomości. Uświadomił sobie, że ta ósemka stanowi wszystko, co pozostało i pojął, jak wiele uległo zmianie. Czy owe dni chwały kiedykolwiek powrócą?

Jego pojęcie o tym, co kształtuje prawdziwego wojownika, zmieniło się w przeciągu ostatnich lat. Obecnie odnosił wrażenie, że prawdziwego wojownika cechują nie umiejętności, czy honor, a wytrwałość. Umiejętność parcia do przodu. Życie zaskakuje cię, piętrząc na twej drodze wszelakie przeszkody, nieszczęścia, tragedie i straty − a przede wszystkim tak liczne zmiany; stracił więcej przyjaciół niż mógłby zliczyć, a króla, któremu poświęcił całe swe życie, nie było już nawet wśród żywych. Jego ojczyzna zniknęła. Mimo to on wciąż parł przed siebie, nawet wówczas, gdy nie widział żadnego sensu i powodu ku temu. Szukał go, dobrze o tym wiedział. I to właśnie ta zdolność uporczywego parcia dalej, być może ze wszech miar, kreowała wojownika, sprawiała, że człowiek wytrzymuje próbę czasu, kiedy tak wiele osób odpada. Właśnie to odróżniało prawdziwego wojownika od przygodnego wiarusa.

– PRZED NAMI ŚCIANA PIASKU! – dobiegł go czyjś krzyk.

Był to obcy mu głos, do którego wciąż jeszcze musiał się przyzwyczaić. Obejrzał się i zobaczył Koldo’ego, najstarszego syna króla. Jego czarna skóra wyróżniała się na tle reszty oddziału, który prowadził z Grani. W krótkim czasie, kiedy to miał z nim do czynienia, zdążył nabrać do niego szacunku. Obserwował, jak dowodzi ludźmi i jak oni traktują go z podziwem. Był rycerzem, przy którym Kendrick jechał z poczuciem dumy.

Koldo wskazał na horyzont. Kendrick ujrzał to, co Koldo mu pokazywał – a w zasadzie usłyszał to najpierw, zanim zobaczył. Był to przenikliwy gwizd, niczym odgłos huraganu. Kendrickowi natychmiast przypomniała się przeprawa przez Pustkowie, jak taszczyli go półprzytomnego przez piaszczyste odludzie. Wspomniał rozszalały piaskowy żywioł, kłębiący się niczym tornado, które nigdy nie ustawało, wznosząc się pod niebo zbitą masą. Wyglądała na nieprzepuszczalną, niczym prawdziwy mur, który pomagał przesłonić Grań przed resztą Imperium.

Kiedy gwizd wzmГіgЕ‚ siД™ jeszcze bardziej, Kendrick wzdrygnД…Е‚ siД™ na myЕ›l o ponownym przejЕ›ciu.

– CHUSTY! – rozkazał ktoś.

Kendrick ujrzaЕ‚ Ludviga, starszego z krГіlewskich bliЕєniakГіw, ktГіry rozprostowaЕ‚ dЕ‚ugi, pleciony biaЕ‚y kawaЕ‚ek materiaЕ‚u i owinД…Е‚ sobie twarz. Po kolei, jeden za drugim, pozostali ЕјoЕ‚nierze wziД™li z niego przykЕ‚ad i rГіwnieЕј zasЕ‚onili twarze.

Do Kendricka podjechaЕ‚ mД™Ејczyzna, ktГіry przedstawiЕ‚ mu siД™ wczeЕ›niej jako Naten. Kendrick przypomniaЕ‚ sobie, Ејe juЕј wГіwczas niemal natychmiast poczuЕ‚ do niego niechД™Д‡. BuntowaЕ‚ siД™ przeciw wЕ‚adzy powierzonej Kendrickowi przez krГіla i nie okazywaЕ‚ mu szacunku.

Naten uЕ›miechnД…Е‚ siД™ do niego i jego ludzi z wyЕјszoЕ›ciД….

– Sądzisz, że dowodzisz tą misją – powiedział – bo przydzielił ci ją król. Mimo to, nawet nie wiesz, jak osłonić swych ludzi przed Ścianą Piasku.

Kendrick spojrzał gniewnie na mężczyznę i dostrzegł w jego oczach niczym niesprowokowaną nienawiść. Najpierw przyszło mu na myśl, że rycerz po prostu poczuł się zagrożony – lecz teraz pojął, że jest to człowiek, który uwielbia nienawidzić.

– Dajcie mu chusty! – wrzasnął Koldo do Natena ze zniecierpliwieniem w głosie.

Po dЕ‚uЕјszej chwili, kiedy przeszkoda znalazЕ‚a siД™ jeszcze bliЕјej, Naten wreszcie siД™gnД…Е‚ w dГіЕ‚ i rzuciЕ‚ Kendrickowi sakwД™ z chustami, uderzajД…c go bezpardonowo w pierЕ›.

– Rozdaj je swym ludziom – powiedział – albo dajcie się posiekać. Wasz wybór, mi wszystko jedno.

Naten odjechał, skręcając ku swoim, a Kendrick naprędce rozdał chusty, podjeżdżając do każdego ze swych rycerzy i wręczając im po jednej. Potem owinął sobie twarz i głowę, podobnie jak pozostali rycerze z Kręgu, aż poczuł się bezpieczny i wciąż mógł oddychać. Ledwie cokolwiek widział. Świat rozmył się, stał się niewyraźny.

Kendrick spiД…Е‚ siД™, kiedy podjechali bliЕјej i dЕєwiД™k wirujД…cego piasku staЕ‚ siД™ ogЕ‚uszajД…cy. PozostaЕ‚o jeszcze piД™Д‡dziesiД…t jardГіw, a juЕј powietrze wypeЕ‚niaЕ‚ odgЕ‚os siekД…cego o zbrojД™ piasku. ChwilД™ pГіЕєniej poczuЕ‚ go.

Zanurzył się w Ścianie Piasku. Odniósł wrażenie, jakby pogrążył się w kipieli oceanu piasku. Hałas był tak wielki, że ledwie słyszał swe walące jak oszalałe serce. Piasek ogarnął każdą cząstkę jego ciała, wciskał się na siłę, chcąc rozerwać go na strzępy. Wirujący piach był tak gęsty, że nie dostrzegał nawet Brandta i Atme, którzy jechali kilka stóp obok niego.

– NIE ZATRZYMYWAД† SIД?! – zawoЕ‚aЕ‚ do swych ludzi, zastanawiajД…c siД™, czy ktГіrykolwiek w ogГіle go sЕ‚yszaЕ‚, dodajД…c otuchy tyle sobie, co im. Konie rЕјaЕ‚y jak oszalaЕ‚e, zwolniЕ‚y i zaczД™Е‚y dziwnie reagowaД‡. Kendrick spuЕ›ciЕ‚ wzrok i zauwaЕјyЕ‚, Ејe piach wdziera siД™ w ich Е›lepia. PogoniЕ‚ rumaka obcasami, modlД…c siД™, by ten nie zatrzymaЕ‚ siД™ tu i teraz.

Napierał i brnął coraz dalej i dalej, myśląc, że nigdy nie będzie temu końca – aż wtem, wreszcie, z wdzięcznością, wynurzył się, wypadł po drugiej stronie wraz ze swymi ludźmi. Znaleźli się z powrotem na Wielkim Pustkowiu, gdzie powitało ich czyste niebo i pustka.. Oddalając się od Ściany Piasku poczuł, że stopniowo zelżał jej napór i z powrotem nastał spokój. Kendrick zauważył zaś, że ludzie z Grani przyglądają się mu i jego ludziom ze zdziwieniem.

– Myślałeś, że nie damy rady? – spytał Natena, który gapił się na niego z niedowierzaniem.

Naten wzruszyЕ‚ ramionami.

– I tak mnie to nie obchodzi – powiedział i odjechał ze swymi ludźmi.

Kendrick wymieniЕ‚ spojrzenia z Brandtem i Atme. Ich myЕ›li znowu skupiЕ‚y siД™ na ludziach z Grani. Kendrick przeczuwaЕ‚, Ејe czeka ich dЕ‚uga i ciД™Ејka droga do zdobycia ich zaufania. Byli przecieЕј obcymi im ludЕєmi, tymi, ktГіrzy pozostawili ten Е›lad i sprawili im przez to kЕ‚opot.

– Tam, dalej! − wrzasnął Koldo.

Kendrick podniГіsЕ‚ wzrok i zobaczyЕ‚ na pustyni szlak pozostawiony przez siebie i pozostaЕ‚ych ludzi z KrД™gu. UjrzaЕ‚ Е›lady swych stГіp Е›wietnie zachowane w piasku, prowadzД…ce dalej ku horyzontowi.

Koldo zatrzymał się przy nich i zamilkł. Pozostali uczynili podobnie. Słychać było jedynie ciężkie oddechy rumaków. Wszyscy przyglądali się bacznie śladom.

– Spodziewałbym się, że pustynia zatrze je za nami – powiedział zdumiony Kendrick.

Naten skwitowaЕ‚ to szyderczym uЕ›mieszkiem.

– Ta pustynia nie zaciera niczego. Nie pada tu—i wszystko zapamiętuje. Odciski waszych stóp mogłyby doprowadzić ich wprost do nas—i przyczynić się do upadku Grani.

– Przestań na niego naciskać – powiedział złowrogo Koldo do Natena, surowym, pełnym autorytetu głosem.

Wszyscy odwrГіcili siД™ i zauwaЕјyli, Ејe podjechaЕ‚ bliЕјej. Kendricka ogarnД™Е‚a wdziД™cznoЕ›Д‡.

– A czemuż to? – odparł Naten. – To ci ludzie zgotowali nam te kłopoty. Mógłbym teraz bezpiecznie siedzieć w Grani.

– Czyń tak dalej – powiedział Koldo – a od razu odeślę cię do domu. Zostaniesz odsunięty od tej misji i osobiście wyjaśnisz królowi, dlaczego wyznaczonego przez niego dowódcę nie miałeś w poszanowaniu.

SpokorniaЕ‚y wreszcie Naten spuЕ›ciЕ‚ wzrok i odjechaЕ‚ na drugi koniec oddziaЕ‚u.

Koldo obejrzaЕ‚ siД™ na Kendricka, skinД…Е‚ gЕ‚owД… z szacunkiem, jak przystaЕ‚o miД™dzy dwoma dowГіdcami.

– Proszę o wybaczenie niesubordynacji mych ludzi – powiedział. – Jak zapewne wiesz, dowódca nie zawsze może odpowiadać za wszystkich podkomendnych.

Kendrick przytaknД…Е‚ z szacunkiem, obdarzajД…c Koldo nieodczuwanym dotД…d podziwem.

– Zatem to są ślady twoich ludzi? – spytał Koldo, spoglądając w dół.

Kendrick skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Najwyraźniej.

Koldo westchnД…Е‚, wykrД™ciЕ‚ i pojechaЕ‚ za Е›ladami.

– Podążymy do ich kresu – powiedział. – Kiedy dojedziemy na koniec, wrócimy po nich i zatrzemy.

Kendrick spojrzaЕ‚ na niego zaintrygowany.

– Nie pozostawimy w ten sposób nowych śladów, tym razem za naszym oddziałem?

Koldo wskazaЕ‚ coЕ› gestem i Kendrick podД…ЕјyЕ‚ za jego spojrzeniem. ZauwaЕјyЕ‚ przytroczone do zadГіw wierzchowcГіw liczne przyrzД…dy, wyglД…dem przypominajД…ce grabie.

– Zamiatarki – wyjaśnił Ludvig, podjeżdżając do Koldo. – Zatrą za nami ślady podczas powrotnej jazdy.

Koldo uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– To oto czyniło Grań niewidzialną dla naszych wrogów przez całe stulecia.

Kendrick byЕ‚ peЕ‚en podziwu dla pomysЕ‚owych urzД…dzeЕ„. RozlegЕ‚ siД™ okrzyk i wszyscy pognali kuksaЕ„cami swe rumaki wzdЕ‚uЕј szlaku, galopujД…c przez pustyniД™ z powrotem na Pustkowie, w stronД™ horyzontu nicoЕ›ci. Wbrew sobie, Kendrick obejrzaЕ‚ siД™ do tyЕ‚u, zerknД…Е‚ ostatni raz na PiaskowД… ЕљcianД™ i z jakiegoЕ› powodu ogarnД™Е‚o go przeczucie, Ејe juЕј nigdy tu nie wrГіcД….




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Erec stał na dziobie swego okrętu razem z Alistair i Stromem. Patrzył na zwężającą się coraz bardziej rzekę z obawą. Tuż za nim podążała jego niewielka flotylla, to, co pozostało z wyprawy, która wyruszyła z Wysp Południowych. Meandrowali teraz w górę bezkresnej rzeki, zapuszczając się coraz głębiej na terytorium Imperium. W niektórych miejscach rzeka była szeroka jak ocean, jej brzegi znikały z pola widzenia i woda stawała się niemal przeźroczysta; obecnie jednak Erec zauważył, że na horyzoncie zwęża się, tworząc ciasny przesmyk, szeroki być może na dwadzieścia jardów, a jej wody mętnieją.

Wytrawny ЕјoЕ‚nierz w Ereku miaЕ‚ siД™ na bacznoЕ›ci. Nie przepadaЕ‚ za zamkniД™tymi przestrzeniami, zwЕ‚aszcza kiedy dowodziЕ‚ ludЕєmi, a zwД™ЕјajД…ca siД™ rzeka naraЕјaЕ‚a jego flotyllД™ na atak z zasadzki i dobrze o tym wiedziaЕ‚. ZerknД…Е‚ przez ramiД™ za siebie i nie dostrzegЕ‚ Ејadnych oznak licznej floty Imperium, ktГіrej wymknД™li siД™ na morzu; nie oznaczaЕ‚o to jednak, Ејe jej tam gdzieЕ› nie ma. WiedziaЕ‚, Ејe nie zaniechajД… poЕ›cigu dopГіki go nie znajdД….

Z dłońmi na biodrach odwrócił się i zmrużył oczy, wpatrując się w opustoszałe brzegi Imperium. Rozciągały się w nieskończoność połaciami suchego piachu i twardej skały, pozbawione wszelakich drzew, jakichkolwiek oznak cywilizacji. Przeczesał wzrokiem brzegi rzeki i z poczuciem wielkiej ulgi stwierdził, że przynajmniej nie widać żadnych fortów, czy zastępów Imperium rozlokowanych wzdłuż rzeki. Pragnął jak najszybciej przeprawić swą flotyllę w górę rzeki, dotrzeć do Volusii, odszukać Gwendolyn i pozostałych, wyzwolić ich i wynieść się stąd czym prędzej. Zamierzał zabrać ich z powrotem przez morze na Wyspy Południowe, gdzie mógłby podjąć się ich ochrony. Nie chciał, by cokolwiek po drodze zakłóciło przebieg wydarzeń.

JednakЕјe, z drugiej strony, ta zЕ‚owieszcza cisza i opustoszaЕ‚y krajobraz rГіwnieЕј przysparzaЕ‚y mu zmartwienia: zastanawiaЕ‚ siД™, czy aby Imperium nie czyha gdzieЕ› tam, czekajД…c, aЕј wpadnД… w jego zasadzkД™.

Wiedział również, że istnieje większe zagrożenie niż ewentualny atak ze strony wroga, a była nim śmierć głodowa. Brak strawy stawał się coraz większym powodem jego troski. Przemierzali ziemie, które nade wszystko przypominały pustynne pustkowia, a ich zapasy niemal się wyczerpały. Stojąc na pokładzie, Erec czuł, jak burczy mu w brzuchu. Nazbyt długo już ograniczał dzienne racje sobie i pozostałym do jednego posiłku. Wiedział dobrze, że będą mieć o wiele większe kłopoty, jeżeli wkrótce nie trafi im się w okolicy jakieś trofeum. Czy ta rzeka nigdy się nie skończy? − przyszło mu na myśl. A co będzie, jak nigdy nie znajdą Volusii?

Co gorsza: co zrobi, jeЕјeli nie bД™dzie juЕј tam Gwendolyn i pozostaЕ‚ych? JeЕјeli bД™dД… martwi?

– Jeszcze jedna! – zawołał Strom.

Erec odwrócił się i ujrzał jednego ze swych ludzi, który właśnie poderwał wędkę z jaskrawożółtą rybą i rzucił ją na pokład. Marynarz przystanął na ciskającej się na boki rybie, natomiast pozostali otoczyli go i spojrzeli na zdobycz. Pokręcił głową z rozczarowaną miną: dwie głowy. Była to kolejna z trujących ryb, które zdawały się obfitować w wodach tej rzeki.

– Rzeka jest przeklęta – powiedział jeden z jego ludzi, zarzucając wędkę jeszcze raz.

Erec wrГіciЕ‚ do relingu i przyjrzaЕ‚ siД™ im zawiedziony. WyczuЕ‚ czyjД…Е› obecnoЕ›Д‡ i odwrГіciЕ‚ siД™. ZauwaЕјyЕ‚, iЕј podszedЕ‚ do niego Strom.

– A jeśli ta rzeka nie zaprowadzi nas do Volusii? – spytał.

Erec dostrzegЕ‚ na jego twarzy niepokГіj, ktГіry sam podzielaЕ‚.

– Gdzieś nas doprowadzi – odparł Erec. – Wiedzie nas na północ. Jeśli nie do Volusii, to zejdziemy na ląd i na piechotę wywalczymy sobie drogę.

– Porzucimy zatem nasze okręty? W jaki sposób później stąd umkniemy? Jak wrócimy na Wyspy Południowe?

Erec pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД… powoli i westchnД…Е‚.

– Może nie wrócimy – odpowiedział szczerze. – Każda wyprawa w imię honoru niesie ze sobą zagrożenie. Czy powstrzymało cię to kiedyś, albo mnie?

Strom zwrГіciЕ‚ siД™ w jego kierunku i uЕ›miechnД…Е‚.

– Po to właśnie żyjemy – odrzekł.

Erec skwitował to uśmiechem, po czym odwrócił się do Alistair, która podeszła do niego z drugiej strony. Przytrzymała się relingu i wyjrzała na rzekę, która z każdą chwilą stawała się coraz węższa. Patrzyła szklistym, nieobecnym wzrokiem. Erec wyczuł, iż tkwi pogrążona w swoim świecie. Zauważył, że zaszła w niej jeszcze jedna zmiana—lecz nie był pewien, co to takiego, jakby miała przed nim jakąś tajemnicę. Pragnął ze wszech miar zapytać ją, lecz nie chciał być wścibski.

RozbrzmiaЕ‚ chГіr rogГіw i zaskoczony tym Erec obejrzaЕ‚ siД™. Serce Е›cisnД™Е‚o mu siД™ na widok tego, co przed nim zamajaczyЕ‚o.

– SZYBKO NADCIĄGA! – ryknął marynarz z gniazda osadzonego wysoko na maszcie. Wskazywał kierunek jak opętany. – FLOTA IMPERIUM!

Erec przebiegЕ‚ po pokЕ‚adzie z powrotem na rufД™. Strom ruszyЕ‚ tuЕј za nim, mijajД…c po drodze swych ludzi, ktГіrzy juЕј sposobili siД™ do bitwy, dobywajД…c mieczy, przygotowujД…c Е‚uki i nastawiajД…c siД™ psychicznie na to, co ich czeka.

Erec dotarЕ‚ na rufД™, chwyciЕ‚ reling i wyjrzaЕ‚ w dal. ZobaczyЕ‚, Ејe to prawda: zza zakrД™tu, ledwie kilkaset jardГіw dalej, wyЕ‚aniaЕ‚ siД™ rzД…d imperialnych okrД™tГіw, poЕ‚yskujД…c czarno zЕ‚otymi Ејaglami.

– Musieli znaleźć nasz ślad – powiedział stojący obok Strom.

Erek pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Płynęli za nami przez ten cały czas – powiedział, zdając sobie jednocześnie z tego sprawę. – Czekali tylko, żeby się nam pokazać.

– Czekali na co? – spytał Strom.

Erec odwrГіciЕ‚ siД™ i rzuciЕ‚ okiem przez ramiД™, w gГіrД™ rzeki.

– Na to – powiedział.

Strom odwrГіciЕ‚ siД™ i przyjrzaЕ‚ uwaЕјnie zwД™ЕјajД…cemu siД™ przesmykowi.

– Czekali, aż znajdziemy się w najwężej części rzeki – powiedział Erec. – Czekali, aż będziemy zmuszeni przepłynąć w jednym rzędzie i zapuścimy się zbyt daleko, by zawrócić. Mają nas dokładnie tam, gdzie chcą.

Erec spojrzaЕ‚ na flotД™ i poczuЕ‚, jak niesamowicie wyostrzyЕ‚a siД™ mu perspektywa, jak zwykle z resztД…, kiedy dowodziЕ‚ ludЕєmi i znalazЕ‚ siД™ w krytycznej sytuacji. PoczuЕ‚, jak zadziaЕ‚aЕ‚ jeszcze jeden zmysЕ‚ i jak zwykle w takich okolicznoЕ›ciach, nagle do gЕ‚owy przyszЕ‚a mu pewna myЕ›l.

ZwrГіciЕ‚ siД™ do brata.

– Obsadź ten okręt przy nas – rozkazał. – Zajmij pozycję na krańcu naszej flotylli. Niech wszyscy zejdą z niego – niech wsiądą na płynący obok. Rozumiesz? Niech wszyscy go opuszczą. Potem sam go opuść, jako ostatni.

Strom spojrzaЕ‚ na niego z konsternacjД….

– Kiedy będzie pusty? – powtórzył niczym echo. – Nie pojmuję.

– Zamierzam go zniszczyć.

– Zniszczyć? – spytał osłupiały Strom.

Erec przytaknД…Е‚ skiniД™ciem gЕ‚owy.

– W najwęższym punkcie, tam, gdzie brzegi rzeki niemal stykają się ze sobą, przewrócisz statek na bok i porzucisz go. Okręt zaklinuje się i stworzy tamę, której nam trzeba, Nikt nie będzie w stanie za nami podążyć. A teraz już idź! – huknął Erec.

Strom ruszył z miejsca wykonać rozkazy brata. Trzeba mu to przyznać – zrobił to pomimo tego, czy zgadzał się z nimi, czy też nie. Erec ustawił okręty wzdłuż burty i Strom przeskoczył z jednego relingu na drugi. Kiedy wylądował na pokładzie, zaczął wrzaskiem wydawać rozkazy i cała załoga skoczyła na nogi, a potem, jeden żołnierz po drugim, przeskoczyli na okręt Ereka.

Erec zauwaЕјyЕ‚ z niepokojem, jak obydwa statki odsuwajД… siД™ od siebie.

– Chwytać za liny! – zawołał do swych ludzi. – Użyjcie haków—nie pozwólcie mu odpłynąć!

Wykonali jego rozkaz. Podbiegli do burty z bosakami w dЕ‚oniach i cisnД™li je w powietrze. Haki zaczepiЕ‚y o pЕ‚ynД…cy obok okrД™t i ludzie Ereka pociД…gnД™li za nie ze wszystkich siЕ‚, powstrzymujД…c odsuwanie siД™ statkГіw. Przyspieszyli teЕј w ten sposГіb caЕ‚Д… operacjД™. Tuziny pozostaЕ‚ych ludzi przeskoczyЕ‚y przez relingi, zabierajД…c ze sobД… w poЕ›piechu broЕ„ i opuszczajД…c statek.

Strom wrzasnД…Е‚ rozkaz ponownie, upewniajД…c siД™, czy wszyscy opuЕ›cili okrД™t i popД™dzajД…c ich do chwili, kiedy na pokЕ‚adzie nie byЕ‚o juЕј nikogo.

Strom zauwaЕјyЕ‚ przyglД…dajД…cego siД™ mu z aprobatД… Ereka.

– A co z zapasami? – huknął Strom, przekrzykując ogólny zgiełk. – I dodatkową bronią?

Erek pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Zostaw – odkrzyknął. – Zajmij ostatnią pozycję i zniszcz statek.

Erec odwrГіciЕ‚ siД™ i pobiegЕ‚ na dziГіb, prowadzД…c swД… flotyllД™, ktГіra ustawiЕ‚a siД™ za nim, kiedy wpЕ‚ynД™li w zwД™Ејenie.

– JEDEN ZA DRUGIM!

OkrД™ty popЕ‚ynД™Е‚y za nim wprost ku najwД™Ејszemu odcinkowi rzeki. Erec przepЕ‚ynД…Е‚ przez przesmyk z caЕ‚Д… flotyllД…, po czym zerknД…Е‚ za siebie i zauwaЕјyЕ‚ szybko nadciД…gajД…ce okrД™ty Imperium. ZnajdowaЕ‚y siД™ zaledwie sto jardГіw dalej. WidziaЕ‚, jak liczД…ce setki ludzi oddziaЕ‚y Imperium ustawiajД… siД™ na dziobach i przygotowujД… strzaЕ‚y, zapalajД…c ich groty. WiedziaЕ‚, Ејe sД… juЕј prawie w zasiД™gu; nie pozostaЕ‚o wiele czasu.

– TERAZ! − wrzasnął do Stroma, kiedy jego okręt, ostatni z całej flotylli, wpłynął w przewężenie.

Strom, obserwujД…cy go i czekajД…cy na znak, uniГіsЕ‚ miecz i przeciД…Е‚ poЕ‚owД™ lin przytrzymujД…cych statek przy okrД™cie Ereka i, jednoczeЕ›nie, przeskoczyЕ‚ na okrД™t brata. RozciД…Е‚ je akurat w chwili, kiedy okrД™t wpЕ‚ynД…Е‚ w przewД™Ејenie, skutkiem czego jednostka natychmiast zmieniЕ‚a kierunek, pozbawiona sterowania.

– OBRÓCIĆ GO! – rozkazał Erec.

Wszyscy chwycili za liny trzymające drugą stronę burty i pociągnęli z całych sił, walcząc do chwili aż okręt, skrzypiąc na znak protestu, obrócił się z wolna w poprzek rzecznego nurtu. Wartki prąd poniósł kadłub ze sobą i osadził na kamienistym dnie, wcisnął między oba brzegi. Drewniane poszycie odezwało się jękiem i zaczęło pękać.

– CIĄGNIJCIE MOCNIEJ! – wrzasnął Erec.

Szarpali coraz mocniej i mocniej. Erec sam podbiegł i dołączył do nich. Wszyscy razem ciągnęli co sił, jęcząc z wysiłku. Powoli statek zaczął przewracać się na bok, trzymany na uwięzi, i coraz bardziej klinować się w skalnym uścisku.

Kiedy znieruchomiaЕ‚, caЕ‚kiem zablokowany, Erec odetchnД…Е‚ z zadowoleniem.

– ODCIĄĆ LINY! – wrzasnął, wiedząc, że nie zostało mu wiele czasu, jako że i jego statek zaczął poddawać się pod naporem wody.

Ludzie Ereka odcięli pozostałe liny, uwalniając własny okręt—rychło w czas.

Porzucony okręt zaczął pękać, przechylać się, szczelnie blokując swymi szczątkami rzekę—a po chwili niebo przykryła czerń. Na flotyllę Ereka poleciała salwa gorejących imperialnych strzał.

Erec zdołał wyprowadzić ludzi na bezpieczną odległość w samą porę: strzały wylądowały na wraku, w odległości dwudziestu stóp od okrętu Ereka i jedynie zaprószyły ogień, czego skutkiem była kolejna przeszkoda na drodze między nimi a Imperium. Rzeka stała się teraz nieżeglowna.

– Postawić wszystkie żagle! – wrzasnął Erec.

Flotylla ruszyЕ‚a na peЕ‚nej prД™dkoЕ›ci i, korzystajД…c z pomyЕ›lnego wiatru, oddaliЕ‚a siД™ od blokady, pЕ‚ynД…c coraz dalej na pГіЕ‚noc, unikajД…c zagroЕјenia w postaci imperialnych strzaЕ‚. W powietrze wzniosЕ‚a siД™ kolejna salwa, jednak wszystkie wylД…dowaЕ‚y w wodzie z gЕ‚oЕ›nym sykiem i pluskiem.

Płynęli dalej. Erec stał na dziobie i obserwował otoczenie. Obejrzał się na flotę Imperium i z wielkim zadowoleniem stwierdził, że zatrzymała się przed płonącym okrętem. Jeden ze statków Imperium podpłynął nieustraszenie i spróbował go staranować—lecz jedyną rzeczą, którą przez to osiągnął, było zaprószenie ognia u siebie; setki żołnierzy Imperium wydało okrzyk, kiedy pochłonięci płomieniami zaczęli wyskakiwać za burtę do wody – a ich płonący okręt tylko powiększył dzieło zniszczenia. Widząc to, Erec doszedł do wniosku, że Imperium nie będzie w stanie przedrzeć się przez nie przez następne kilka dni.

CzyjaЕ› silna dЕ‚oЕ„ Е›cisnД™Е‚a mu ramiД™. ObejrzaЕ‚ siД™ i zobaczyЕ‚ Stroma, ktГіry staЕ‚ przy nim i uЕ›miechaЕ‚ siД™.

– Jedna z twoich bardziej natchnionych strategii – powiedział.

Erec uЕ›miechnД…Е‚ siД™ w odpowiedzi.

– No, nieźle – odparł.

Erec odwrócił się i spojrzał w górę rzeki. Jej bieg obfitował niezliczonymi zakolami, które jakoś nie napawały go otuchą. Wygrali tę bitwę—lecz kto wie, jakie jeszcze czekają ich przeszkody?




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Volusia, odziana w złote szaty, stała wysoko na podium, spoglądając w dół, na setkę złotych schodów, które wzniosła na swoją cześć. Wyciągnąwszy ramiona, napawała się chwilą. Jak daleko okiem sięgnąć, ulice stolicy wypełniały liczne tłumy gawiedzi, obywateli Imperium, jej żołnierze, jej nowi wyznawcy. Wszyscy składali jej niskie pokłony, bili czołem o ziemię przy świetle wczesnego brzasku. Skandowali na jej cześć, wznosząc monotonny, delikatny śpiew, uczestnicząc w porannym ceremoniale, który sama powołała do życia, a który egzekwowali jej ministrowie i dowódcy, pozostawiając wybór: oddaj cześć lub gotuj się na śmierć. Wiedziała, że wielbią ją, gdyż są do tego zmuszeni – wkrótce jednak mieli to czynić, gdyż nie będą widzieć świata poza nią.

– Volusia, Volusia, Volusia – skandowali. – Bogini słońca i bogini gwiazd. Matko oceanów i zwiastunie słońca.

Volusia rozejrzała się z podziwem po swym nowym mieście. Wszędzie widniały jej złote posągi, które wzniesiono na jej rozkaz. Każdy zakątek stolicy posiadał jeden taki posąg − błyszczący złotem. Wszędzie, gdziekolwiek zwrócić wzrok, czy tego ktoś chciał, czy nie, widać było jej podobiznę, do której należało wznosić modły.

Nareszcie była w pełni usatysfakcjonowana. Nareszcie była boginią, jaką było jej pisane zostać.

Powietrze wypełniły śpiewne modły, jak również woń kadzideł palonych na każdym ołtarzu ku jej czci. Na ulice wylegli mężczyźni, kobiety i dzieci, stając ramię przy ramieniu i pochylając się w pokłonie. Ona zaś czuła, że na to zasługuje. Przebycie tej całej drogi, by tu dotrzeć nie należało do lekkich czy przyjemnych, a jednak przyszła do stolicy na własnych nogach, zdołała przejąć ją i zniszczyć imperialne wojska, które stawiły jej opór. Teraz, w końcu, stolica należała do niej.

Imperium naleЕјaЕ‚o do niej.

Jej doradcy byli oczywiście innego zdania, jednak Volusii nie obchodziło, co sądzą. Była niezwyciężona. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Była gdzieś pomiędzy niebem a ziemią i żadna siła z tego świata nie była w stanie jej unicestwić. Nie tyle kuliła się ze strachu – co wiedziała, że to dopiero początek. Pragnęła większej władzy. Mimo tego, co już osiągnęła. Zamierzała odwiedzić każdy róg i kolec Imperium i rozgnieść na miazgę każdego, kto się jej sprzeciwi, kto nie uzna jej władzy absolutnej. Zgromadzi większą armię, liczniejszą i potężniejszą, aż wszystkie zakątki Imperium podporządkują się jej woli.

ByЕ‚a gotowa rozpoczД…Д‡ nowy dzieЕ„. Powoli zeszЕ‚a z podwyЕјszenia, stawiajД…c kroki na kaЕјdym ze zЕ‚otych stopni po kolei. WyciД…gnД™Е‚a dЕ‚onie i kiedy wszyscy rzucili siД™ w jej stronД™, dotknД™Е‚a ich rД…k, tЕ‚umГіw wyznawcГіw, ktГіrzy przyjД™li jД…, jak swojД…, jak ЕјyjД…cД… poЕ›rГіd nich boginiД™. NiektГіrzy z nich upadli z pЕ‚aczem na twarze, a jeszcze inni utworzyli ze swych ciaЕ‚ Ејywy most, pragnД…c, by po nich przeszЕ‚a. UczyniЕ‚a to, kroczД…c po ich miД™kkich plecach.

Wreszcie miała swe stado. Teraz przyszła pora wyruszyć na wojnę.


*

Stała wysoko na blankach otaczających stolicę Imperium i spoglądała na pustynne niebo z silnym przeświadczeniem o spełniającym się przeznaczeniu. Widziała jedynie bezgłowe zwłoki, ludzi, których zabiła – i niebo pełne sępów, które opadały na ziemię raz po raz i rozszarpywały ciała poległych. Za murami miasta powiewał lekki wiatr, dzięki czemu poczuła dojmujący odór gnijących już ciał. Uśmiechnęła się szeroko na myśl o jatce. Ludzie ci śmieli przeciwstawić się jej – i zapłacili za to cenę.

– Bogini, czy nie powinniśmy pogrzebać zmarłych? – dobiegł ją czyjś głos.

Obejrzała się i zobaczyła Rory’ego, dowódcę sił zbrojnych, człowieka wysokiego i barczystego, o wyrazistym podbródku i zdumiewająco zachwycającym wyglądzie. Wybrała go, wyniosła ponad pozostałych generałów, ponieważ był miły dla oka − a nawet bardziej, jako że był błyskotliwym dowódcą i pragnął wygrać za wszelką cenę – dokładnie tak jak ona.

– Nie – odparła, nie patrząc na niego. – Chcę, by gnili pod słońcem, by zwierzyna obżerała się ich ciałami. Chcę, by wszyscy wiedzieli, jaki los czeka tych, którzy sprzeciwią się bogini Volusii.

MД™Ејczyzna ogarnД…Е‚ wzrokiem widok poniЕјej i wzdrygnД…Е‚ siД™ z obrzydzenia.

– Wedle życzenia, bogini – odparł.

Volusia przeczesała wzrokiem horyzont. W tej samej chwili dołączył do niej Koolian, jej czarnoksiężnik w czarnym kapturze i pelerynie, z błyszczącymi zielonymi oczyma i twarzą pooraną brodawkami, stwór, który dopomógł jej przeprowadzić zamach na życie jej matki – i jeden z nielicznych członków jej świty, któremu nadal ufała. On również przyjrzał się linii horyzontu.

– Wiesz, że są tam, niedaleko – wspomniał. – Że przyjdą po ciebie. Wyczuwam ich nawet w tej chwili.

ZignorowaЕ‚a go i spojrzaЕ‚a wprost przed siebie.

– Ja również – powiedziała wreszcie,

– Rycerze Siódemki są bardzo potężni, ma bogini – powiedział Koolian. – Podróżują z zastępem czarnoksiężników—z armią, której nawet ty nie zdołasz pokonać.

– Nie zapomnij też o ludziach Romulusa – dodał Rory. – Szerzą się pogłoski, że znajduje się niedaleko naszych brzegów, że powrócił z Kręgu wraz ze swą milionową armią.

Volusia patrzyЕ‚a przed siebie przez dЕ‚uЕјszД… chwilД™, kiedy to nastaЕ‚a peЕ‚na napiД™cia cisza. Jedynie wiatr zakЕ‚ГіcaЕ‚ jД… wyciem.

Wreszcie, Rory stwierdziЕ‚:

– Wiesz, że nie zdołamy utrzymać tego miejsca. Pozostanie tutaj oznacza śmierć nas wszystkich. Bogini, co rozkażesz? Mamy umykać ze stolicy? Poddać się?

Volusia odwrГіciЕ‚a siД™ w koЕ„cu do niego i uЕ›miechnД™Е‚a.

– Będziemy ucztować – powiedziała.

– Ucztować? − spytał zszokowany.

– Owszem, ucztować – powiedziała. – Do samego końca. Umocnić miejskie bramy i otworzyć wielką arenę. Ogłaszam studniowe uczty i zabawy. Może czeka nas śmierć – konkludowała radośnie – lecz odejdziemy z uśmiechem.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Godfrey pędził ulicami Volusii wraz z Ario, Merekiem, Akorthem i Fultonem, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do bram miasta, zanim będzie za późno. Wciąż rozpierała go radość z powodu sabotażu, którego dopuścili się na arenie, zdoławszy otruć słonia, znaleźć Draya i wypuścić go na pole walki akurat wówczas, gdy Darius potrzebował go najbardziej. Dzięki jego pomocy, jak również tej Finiance, Silis, Darius zwyciężył; ocalił życie przyjaciela, przez co zmył z siebie w niewielkiej części winę za zwabienie druha w pułapkę na ulicach Volusii. Rolą Godfreya było oczywiście czynić swoje w cieniu, w czym był najlepszy. Darius natomiast nie stałby się zwycięzcą, gdyby nie jego męstwo i mistrzowska walka. Jednakowoż, Godfrey miał w tym swój niewielki udział.

Teraz jednak wszystko szło w złą stronę; Godfrey spodziewał się, że po walce będzie mógł spotkać Dariusa przy bramie wyjściowej z areny i zdoła go oswobodzić. Nie przewidział, że Darius zostanie wyprowadzony tylnym wyjściem i pod eskortą opuści miasto. Po tym, jak wygrał, imperialne tłumy zaczęły skandować jego imię i nadzorcy Imperium poczuli się zagrożeni jego nieoczekiwaną sławą. Stworzyli bohatera. Postanowili wyprowadzić go z miasta i jak najszybciej przetransportować na arenę w stolicy, zanim wybuchnie rewolta.

Godfrey biegł z innymi, pragnąc ich dogonić, dotrzeć do Dariusa zanim opuści miasto i będzie za późno. Droga do stolicy Imperium była długa, pełna trudów, wiodła przez Pustkowie i strzegły jej zbrojne oddziały; jeśli opuści miasto, nie będą mu w stanie pomóc w żaden sposób. Musiał go ocalić. W innym razie wszelki jego trud okazałby się daremny.

MknД…Е‚ ulicami, dyszД…c ciД™Ејko. Merek i Alto pomagali Akorthowi i Fultonowi, ktГіrzy rГіwnieЕј ledwie zipali, goniД…c za swymi wielkimi brzuchami.

– Nie zatrzymuj się! – Merek zachęcał Fultona, który uwieszał się mu na ramieniu. Ario po prostu zdzielił Akortha łokciem w plecy, wydobywając z niego jęk i popędzając, kiedy zaczął zwalniać.

Godfrey czuł, jak pot leje mu się z czoła. Przeklął sam siebie, po raz wtóry, za wypicie tak wielu kwart piwa. Przyszedł mu jednak na myśl Darius i zmusił swe obolałe nogi, by nie przestały przebierać, pędzić jedną ulicą za drugą, aż wreszcie wynurzyli się wszyscy z długiego, kamiennego, zwieńczonego łukiem przejścia wprost na miejski plac. Wówczas to dostrzegli w oddali, po drugiej stronie placu, jakieś sto jardów dalej, miejską bramę. Była imponująca. Pięła się na pięćdziesiąt stóp w górę. Godfrey obrzucił ją wzrokiem i serce mu stanęło. Kraty były wciąż szeroko otwarte.

– NIE! – zawołał odruchowo.

Spanikował na widok powozu Dariusa. Zaprzężony do rumaków, strzeżony przez imperialnych żołnierzy i opasany żelaznymi kratami − niczym klatka na kołach – wyjeżdżał właśnie przez otwartą bramę.

Godfrey przyspieszył, pobiegł szybciej niżby mógł o to siebie podejrzewać, potykając się co rusz o własne nogi.

– Nie zdążymy – powiedział Merek, przemawiając głosem rozsądku i położył mu dłoń na ramieniu.

Godfrey strząsnął ją z siebie i pobiegł dalej. Wiedział, że sprawa jest beznadziejna – powóz znajdował się zbyt daleko, był zbyt dobrze strzeżony i okratowany – a mimo to biegł dalej, aż w końcu nie wytrzymał.

ZatrzymaЕ‚ siД™ na Е›rodku placu. Merek poЕ‚oЕјyЕ‚ mu dЕ‚oЕ„ na ramieniu i przytrzymaЕ‚ w miejscu. PochyliЕ‚ siД™ i westchnД…Е‚ gЕ‚Д™boko, skЕ‚adajД…c dЕ‚onie na kolana.

– Nie możemy go puścić! – wrzasnął Godfrey.

Ario podszedЕ‚ do niego i pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Już odjechał – powiedział. – Ocal siebie. Czeka nas jeszcze niejedna walka.

– Odzyskamy go w inny sposób – dodał Merek.

– Jak!? – rozpaczliwie błagał Godfrey.

Е»aden z nich nie znaЕ‚ odpowiedzi. Stali i patrzyli, jak Ејelazne wrota zamykajД… siД™ za Dariusem z hukiem, jakby to jego dusza odchodziЕ‚a na zatracenie.

Brama zasЕ‚oniЕ‚a powГіz Dariusa, ktГіry odjechaЕ‚ daleko na pustyniД™, powiД™kszajД…c odlegЕ‚oЕ›Д‡ od Volusii. Wzbijane przez wierzchowce kЕ‚Д™by kurzu rosЕ‚y coraz wyЕјej, aЕј wkrГіtce caЕ‚kowicie przesЕ‚oniЕ‚y ich widok. Serce pД™kЕ‚o Godfreyowi na myЕ›l, Ејe zawiГіdЕ‚ ostatniД… osobД™, jaka pozostaЕ‚a z caЕ‚ej armii oraz straciЕ‚ jedynД… nadziejД™ na odkupienie.

Ciszę przerwało szaleńcze ujadanie jakiegoś psa. Godfrey spuścił wzrok i dostrzegł nadbiegającego miejską alejką Draya. Szczekał i warczał jak opętany, pędząc przez dziedziniec w ślad za swym panem. On również rozpaczliwie pragnął uratować Dariusa, a kiedy dotarł do wielkich żelaznych wrót bramy, skoczył w powietrze, rzucił się na nie i począł gryźć je bezowocnie.

Godfrey byЕ‚ przeraЕјony, kiedy ЕјoЕ‚nierze stojД…cy na straЕјy przy bramie zauwaЕјyli Draya i dali sobie sygnaЕ‚. Jeden dobyЕ‚ miecza i zbliЕјyЕ‚ siД™ do psa, najwyraЕєniej gotujД…c siД™, by go zarЕјnД…Д‡.

Godfrey nie wiedział, co go owładnęło, ale coś nagle w nim pękło. Miał już tego po prostu dość, zbyt wiele niegodziwości musiał jak dotąd znieść. Nie był w stanie ocalić Dariusa, ale przynajmniej musiał uratować jego ukochanego czworonoga.

UsЕ‚yszaЕ‚ swГіj wЕ‚asny okrzyk, po czym poczuЕ‚, jak biegnie przed siebie, jakby nie byЕ‚ sobД…. Niczym w nierzeczywistym Е›nie, dobyЕ‚ krГіtki miecz i natarЕ‚ na niczego niespodziewajД…cego siД™ wartownika. Kiedy mД™Ејczyzna odwrГіciЕ‚ siД™, zobaczyЕ‚, jak Godfrey wbija mu ostrze w serce.

Ogromny ЕјoЕ‚nierz Imperium spojrzaЕ‚ na niego z niedowierzaniem, szeroko otwartymi oczyma, stojД…c w miejscu jak sparaliЕјowany. Potem padЕ‚ na ziemiД™ martwy.

Godfrey usłyszał krzyki i zauważył pozostałych dwóch wartowników, którzy runęli w jego kierunku. Wznieśli przeciw niemu swój groźny oręż. Wiedział, że nie może równać się z nimi. Umrze tu, przy tej bramie, ale przynajmniej zginie ze szlachetnych pobudek.

Powietrze przeszyЕ‚o przeraЕєliwe warczenie. Godfrey dostrzegЕ‚ kД…tem oka, jak Dray odwrГіciЕ‚ siД™, runД…Е‚ przed siebie i skoczyЕ‚ na gГіrujД…cego nad Godfreyem straЕјnika. ZatopiЕ‚ mu kЕ‚y w gardle i przygwoЕєdziЕ‚ do ziemi, kД…sajД…c mД™ЕјczyznД™ dopГіki ten nie znieruchomiaЕ‚.

W tej samej chwili Merek i Ario rzucili się ze swymi krótkimi mieczami na drugiego strażnika, który podszedł Godfreya od tyłu. Zakłuli go, zanim zdążył wykończyć Godfreya.

Zastygli w milczeniu. Godfrey rozejrzaЕ‚ siД™ wokГіЕ‚. ByЕ‚ zaszokowany masakrД…, jakiej wЕ‚aЕ›nie siД™ dopuЕ›ciЕ‚, zaszokowany faktem, iЕј zdobyЕ‚ siД™ na takie mД™stwo. Dray podbiegЕ‚ do niego i polizaЕ‚ go po dЕ‚oni.

– Nie sądziłem, że stać cię na coś takiego – rzekł Merek z podziwem.

Godfrey staЕ‚ jedynie, zdumiony bez reszty.

– Sam nie pojmuję do końca, co uczyniłem – powiedział poważnym tonem, pamiętając wszystko jak przez mgłę. Nie zamierzał podejmować działania – po prostu to zrobił. Czy to też czyni go mężnym? pomyślał.

Akorth i Fulton rozglД…dali siД™ na boki z przeraЕјonymi minami, wypatrujД…c jakichkolwiek oznak imperialnych ЕјoЕ‚nierzy.

– Musimy stąd smykać! – wrzasnął Akorth. – Natychmiast!

Godfrey poczuł, jak chwytają go dłonie i unoszą w dal. Odwrócił się i pobiegł z innymi. Dray podążył w ślad za nimi. Pozostawili bramę za sobą i ruszyli z powrotem do Volusii. I sam Bóg raczył wiedzieć, co zgotować miał im los.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Darius siedziaЕ‚ wsparty o Ејelazne kraty, w kajdanach spinajД…cych mu nadgarstki i stopy dЕ‚ugim, ciД™Ејkim Е‚aЕ„cuchem. Jego ciaЕ‚o pokrywaЕ‚y rany i stЕ‚uczenia. CzuЕ‚ siД™ jakby waЕјyЕ‚ milion funtГіw. WyjrzaЕ‚ miД™dzy kraty na pustynny nieboskЕ‚on, ktГіry podskakiwaЕ‚ co rusz wraz z powozem pokonujД…cym wyboistД… drogД™. OdczuwaЕ‚ bolesnД… samotnoЕ›Д‡. Przemierzali bezkresne, jaЕ‚owe tereny, nic tylko pustkowie jak okiem siД™gnД…Д‡. WyglД…daЕ‚o to tak, jakby Е›wiat dopadЕ‚ kres.

PowГіz byЕ‚ przesЕ‚oniД™ty, jednakЕјe przez kraty sД…czyЕ‚o siД™ sЕ‚oneczne Е›wiatЕ‚o i Darius czuЕ‚, jak uciД…Ејliwy pustynny Ејar tД™ЕјaЕ‚ falami. WyciskaЕ‚ z niego poty, mimo, iЕј Darius siedziaЕ‚ w cieniu, przysparzajД…c mu jedynie wiД™kszej niewygody.

Dariusowi było jednak wszystko jedno. Całe ciało paliło go żywym ogniem. Od stóp po głowę pokryte było guzami. Nie był w stanie poruszać kończynami wycieńczonymi po nieskończenie długich dniach walki na arenie. Nie mogąc zasnąć, zamknął oczy i spróbował przegonić wspomnienia, jednak za każdym razem widział umierających przy nim przyjaciół, Desmonda, Raja, Luzi’ego i Kaza. Każdy zginął tragiczną śmiercią, wszyscy ponieśli śmierć tylko po to, by on przeżył.

Był zwycięzcą, osiągnął to, co niemożliwe –a jednak tak niewiele to teraz dla niego znaczyło. Wiedział, że śmierć nadchodzi; wszak w nagrodę miał zostać przetransportowany do stolicy Imperium, zapewnić widowisko na jeszcze większej arenie, dostarczyć rozrywki jeszcze gorszemu wrogowi. Nagrodą za wszystko, za niezwykłe akty męstwa, była śmierć.

Wolał umrzeć od razu, tu na miejscu, zamiast ponownie przechodzić przez to jeszcze raz. Ale nawet to nie zależało od niego; był zakuty w kajdany, bezradny. Jak długo jeszcze musiał znosić te tortury? Czy będzie zmuszony patrzeć jak wszystko, co mu drogie na tym świecie umiera zanim sam odejdzie?

Zamknął oczy ponownie, starając się rozpaczliwie wymazać wspomnienia z pamięci i właśnie wówczas nawiedziło go jedno z wczesnego dzieciństwa. Bawił się przed chatą dziadka, w ziemi, dzierżąc drzewce. Uderzał nim w drzewo, raz i drugi, aż dziadek wyrwał mu je z rąk.

– Nie baw się patykami – zrugał go. – Chcesz przyciągnąć uwagę Imperium? Chcesz, by mieli cię za wojownika?

Dziadek zЕ‚amaЕ‚ drzewce o kolano, a Darius obruszyЕ‚ siД™ z oburzeniem. Ten patyk byЕ‚ dla niego czymЕ› znacznie wiД™cej: byЕ‚ jego wszechmocnД… laskД…, jedynym orД™Ејem w jego posiadaniu. Ta laska byЕ‚a dla niego wszystkim.

Tak, chcД™, by mieli mnie za wojownika. ChcД™, by traktowali mnie tylko w ten sposГіb, pomyЕ›laЕ‚.

Kiedy jednak dziadek odwrócił się i ruszył żwawo w swoją stronę, Darius był zbyt przestraszony, by wymówić te słowa na głos.

Podniósł złamany kij i przytrzymał jego części w dłoniach. Po policzku spłynęły mu łzy. Pewnego dnia, przyrzekł sobie, zemści się za wszystko – takie życie, jego wioskę, sytuację, Imperium, wszystko to, czego nie mógł kontrolować.

ZmiaЕјdЕјy ich wszystkich. I zyska sЕ‚awД™ jako nie kto inny, tylko wojownik.


*

Kiedy obudził się, nie miał pojęcia, ile minęło czasu, lecz zauważył natychmiast, że jaskrawe poranne słońce pustyni przeobraziło się w przyćmioną, pomarańczową poświatę popołudnia, chyląc się już ku zachodowi. Powietrze znacznie ochłodziło się, a jego zasklepione rany nie ułatwiały mu ruchów, nie był w stanie chociażby zmienić pozycji w niewygodnym powozie. Konie przepychały się bezustannie na skalistym podłożu pustyni, wstrząsając klatką i przysparzając Dariusowi wrażenia, że wali ustawicznie głową o metal, który rozrywa mu czaszkę. Przetarł oczy, ścierając zaschnięty brud z powiek, zastanawiając się, jak daleko może znajdować się stolica. Czuł, jakby już w tej chwili dotarł na kraniec świata.

Zamrugał powiekami kilkakrotnie, po czym rozejrzał się, spodziewając jak zwykle ujrzeć pusty horyzont, pustynię pustkowia. Tym razem jednak został zaskoczony zgoła innym widokiem. Po raz pierwszy usiadł wyprostowany.

Powóz zwolnił, przycichł też nieco ogłuszający tętent koni. Drogi stały się mniej wyboiste. Kiedy tak przyglądał się bacznie krajobrazowi, zobaczył coś, czego już nigdy nie miał zapomnieć: oto wyrastały z piasków pustyni, niczym twór zaginionej cywilizacji, masywne mury miasta, pnące się bodaj pod niebiosa i rozciągające się w dal jak okiem sięgnąć. Na ich tle odznaczały się ogromne, lśniące złote wrota. Wzdłuż murów na blankach wartę pełnili ustawieni w rzędach żołnierze Imperium. Darius natychmiast zrozumiał, że dojechali: dotarli do stolicy.

DobiegajД…cy od drogi odgЕ‚os zmieniЕ‚ siД™, staЕ‚ siД™ przytЕ‚umiony, jakby drewniany. Darius spuЕ›ciЕ‚ wzrok i zobaczyЕ‚, Ејe przejeЕјdЕјajД… po Е‚ukowatym, zwodzonym moЕ›cie. MinД™li setki kolejnych ЕјoЕ‚nierzy peЕ‚niД…cych wartД™ na moЕ›cie, ktГіrzy na ich widok stawali na bacznoЕ›Д‡.

Pod niebo wzbił się potężny jęk. Darius spojrzał przed siebie i zauważył, jak złote wrota, nieprawdopodobnie wysokie, otwierają się szeroko, jakby gotowe wziąć go w objęcia. Za nimi zaś zamigotało najwspanialsze miasto, jakie kiedykolwiek widział. Wiedział, bez krzty wątpliwości, że jest to miejsce, z którego nie ma ucieczki. Niejako na potwierdzenie tej myśli, usłyszał nagle odległy grzmot, dźwięk, który natychmiast rozpoznał: był to ryk dobiegający z areny, nowej areny, ludzi łaknących krwi oraz miejsca, które zapewne miało stać się miejscem jego ostatecznego spoczynku. Nie obawiał się tego: modlił się jedynie, by poległ, stojąc o własnych siłach, z mieczem w dłoni, w jeszcze jednym, ostatnim akcie męstwa.




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Thorgrin pociągnął drżącymi dłońmi złotą linę jeszcze jeden, ostatni raz, i z Angel na plecach oraz potem zalewającym mu twarz, w końcu wdrapał się na urwisko. Upadł kolanami na ziemię, łapiąc oddech łapczywie. Odwrócił się i ujrzał, setki stóp poniżej, u dołu stromego klifu, załamujące się oceaniczne fale. Na plaży zaś widniał ich statek. Wyglądał na taki maleńki. Thor był zdumiony tym, jak wysoko się wspiął. Wszędzie wokół usłyszał liczne jęki i ujrzał Reece’a i Selese, Eldena oraz Indrę, O’Connora i Matusa, którzy właśnie kończyli wspinaczkę, wdrapując się na Wyspę Światła.

Thorgrin zerwał się na nogi, nie tracąc ani chwili. Ruszył w głąb wyspy z łomoczącym sercem, rozglądając się za Guwaynem. Kiedy jednak zobaczył, w jakim stanie znajduje się to miejsce, przeraził się na myśl, co jeszcze może tam zastać.

– GUWAYNE! – krzyknął, wznosząc dłonie do ust, i pobiegł przez tlące się jeszcze wzgórza.

Jego głos odbił się echem od rozległych pagórków i wrócił do niego, jakby chciał z niego zadrwić. Po czym zaległa cisza. Nic, tylko cisza.

Hen, wysoko, rozlegЕ‚ siД™ pojedynczy pisk. Thor podniГіsЕ‚ wzrok i zauwaЕјyЕ‚ wciД…Еј koЕ‚ujД…cД… nad nimi Lycoples. WydaЕ‚a z siebie kolejny krzyk, zanurkowaЕ‚a w dГіЕ‚ i odleciaЕ‚a w kierunku Е›rodka wyspy. Thor wyczuЕ‚ natychmiast, Ејe wiedzie go do syna.

ZerwaЕ‚ siД™ do biegu i pognaЕ‚ wraz z innymi przez zwД™glone pustkowie, przeczesujД…c caЕ‚Д… okolicД™ wzrokiem.

– GUWAYNE! – krzyknął ponownie. – RAGON!

Widząc spustoszenie i zwęglone szczątki krajobrazu, nabierał oraz większego przekonania, że nic nie było w stanie przetrwać. Owe rozległe wzgórza, kiedyś pokryte bujną trawą i drzewami były teraz zaledwie zeszpeconym obliczem ziemi. Thor zastanawiał się, jakie to stworzenia, nie licząc smoków, były w stanie dokonać takich spustoszeń – a co ważniejsze, kto nimi kierował, kto je tu przysłał, i z jakiego powodu. Dlaczego jego syn był aż tak ważny, że ktoś wysłał po niego całą armię?

Thor spojrzał na horyzont, mając nadzieję ujrzeć jakiś ich ślad, lecz serce ścisnęło mu się z żalu. Niczego tam nie było. Poza dogorywającymi płomieniami na stokach wzgórz.

Pragnął wierzyć, że Guwayne w jakiś sposób przetrwał to wszystko. Lecz nie mógł pojąć, jak to było możliwe. Jeżeli tak potężny czarnoksiężnik, jak Ragon nie zdołał powstrzymać jakichkolwiek sił, które tu przybyły, to jak miałby uratować jego syna?

Po raz pierwszy od chwili, kiedy wyruszył na tę misję, Thor zaczął tracić nadzieję.

Biegli i biegli, to wspinając się, to zbiegając z kolejnych wzgórz, a kiedy wdrapali się na wyjątkowo wysoki pagórek, nagle O’Connor, który prowadził całą grupę, wskazał coś podekscytowany.

– Tam! – zawołał.

O’Connor wskazał palcem na szczątki wiekowego drzewa, osmalonego i z sękatymi konarami. Kiedy Thor przyjrzał się mu bliżej, zauważył leżące pod nim bez ruchu ciało.

Thor wyczuЕ‚ natychmiast, Ејe to Ragon. A po Guwaynie nie byЕ‚o Е›ladu.

Zdjęty lękiem Thor runął przed siebie i kiedy dotarł do niego, upadł na kolana u jego boku, przeczesując wzrokiem okolicę w poszukiwaniu Guwayne’a. Żywił nadzieję, że może znajdzie go gdzieś zaplątanego w szaty Ragona, gdzieś niedaleko, może w jakiejś rozpadlinie.

JednakЕјe serce mu Е›cisnД™Е‚o siД™, kiedy pojД…Е‚, Ејe nigdzie go nie ma.

Thor wyciągnął dłonie do Ragona i obrócił go. Jego szaty były osmalone i czarne. Thor modlił się, by jeszcze żył – a kiedy go odwrócił, poczuł łut nadziei, gdyż Ragon zatrzepotał przez chwilę rzęsami. Thor chwycił go za ramiona. Były wciąż gorące od pożogi. Thor odchylił jego kaptur i ze zgrozą spojrzał na jego osmaloną i oszpeconą przez płomienie twarz.

Ragon począł kasłać i sapać, wyraźnie walcząc o życie. Jego widok był dla Thora druzgocący − ten piękny mężczyzna, który okazał im tyle dobra, sprowadzony do takiego stanu za to, iż stanął w obronie swej wyspy, bronił Guwayne’a. Thor mimowolnie poczuł się odpowiedzialny za to wszystko.

– Ragonie – powiedział, a głos uwiązł mu w gardle. – Wybacz mi.

– To ja ciebie błagam o przebaczenie – powiedział Ragon zachrypłym głosem, niemal nie będąc w stanie wydusić z siebie słów. Zaniósł się kaszlem i po długiej chwili przemówił ponownie. – Guwayne… − zaczął, po czym zamilkł.

Serce Thora tłukło się w piersi nieskore, by usłyszeć kolejne słowa. Obawiał się, że za chwilę dowie się najgorszego. Jakże mógłby potem ponownie stanąć przed Gwendolyn?

– Mów – zażądał Thor, ściskając mu ramiona. – Czy chłopiec żyje?

Ragon zasapał się, starając się złapać oddech. Thor skinął na O’Connora i ten podał mu bukłak z wodą. Thor wlał płyn Ragonowi do ust i ten wypił go, kasłając co chwila.

W koЕ„cu Ragon pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Gorzej – powiedział głosem nieco bardziej doniosłym od szeptu. – Śmierć byłaby dla niego wybawieniem.

Ragon umilkЕ‚, a Thor niemal zatrzД…sЕ‚ siД™ ze zniecierpliwienia, pragnД…c, by mД™Ејczyzna mГіwiЕ‚ dalej.

– Zabrali go stąd – powiedział wreszcie. – Wyrwali z moich ramion. Wszyscy, przybyli tu wszyscy, tylko po niego.

Serce Thora Е›cisnД™Е‚o siД™ z Ејalu na myЕ›l, Ејe jego drogie dzieciД™ zostaЕ‚o porwane przez zЕ‚owrogie stworzenia.

– Ale kto? – spytał Thor. – Kto za tym stoi? Kto jest potężniejszy od ciebie, kto zdołał to uczynić? Sądziłem, że twa moc, podobnie jak Argona, jest nie do pokonania, żadne stworzenie na tym świecie nie może ci dorównać.

Ragon przytaknД…Е‚.

– Żadne stworzenie z tego świata, owszem – powiedział. – Lecz te nie przybyły z tego świata. I nie z piekieł. Z o wiele gorszego i mroczniejszego miejsca: Krainy Krwi.

– Krainy Krwi? – spytał zdumiony Thorgrin. – Dotarłem do piekła i wróciłem z niego – dodał. – Jakie miejsce może być mroczniejsze?

Ragon pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Kraina Krwi to coś znacznie więcej niż jakieś miejsce. To cały kraj. Zło wcielone, potężniejsze od wszystkiego, co można sobie wyobrazić. To włości Krwawego Pana, które w ostatnich pokoleniach zyskały jedynie na mrocznej potędze. Miedzy królestwami toczy się wojna. Pradawna bitwa między złem i światłem. Obie strony rywalizują o władzę. A Guwayne, obawiam się, stanowi klucz: ktokolwiek go posiądzie, wygra, zdobędzie władzę nad światem. Po wieki. Tego właśnie Argon ci nie powiedział. Czego nie mógł ci jak dotąd powiedzieć. Nie byłeś gotowy. Na to właśnie cię szkolił: wojnę potężniejszą niż wszystkie dotąd ci znane.

Thor spojrzaЕ‚ na niego z rozdziawionymi ustami, starajД…c siД™ to pojД…Д‡.

– Nie rozumiem – powiedział. – Nie zabrali Guwayne’a, by go zabić?

PokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Znacznie gorzej. Zabrali go, traktując jak własne dziecko, które odchowają na demona. Jest im potrzebny, by wypełniło się proroctwo, by mogli zniweczyć wszystko, co dobre na świecie.

Nogi ugiД™Е‚y siД™ pod Thorem na te wieЕ›ci, kiedy tak usilnie staraЕ‚ siД™ wszystko pojД…Д‡.

– Zatem będę musiał go odzyskać – powiedział z zimną determinacją, która przeniknęła całe jego ciało. Zwłaszcza kiedy usłyszał krzyk Lycoples unoszącej się hen wysoko nad nimi, równie spragnionej zemsty, co on.

Ragon wyciД…gnД…Е‚ dЕ‚oЕ„ i chwyciЕ‚ nadgarstek Thora z zadziwiajД…cД… siЕ‚Д… jak na umierajД…cego czЕ‚owieka. ZajrzaЕ‚ w oczy Thora z pasjД…, ktГіra go wystraszyЕ‚a.

– Nie możesz – powiedział stanowczo. – W Krainie Krwi nie przeżyje żaden człowiek. Cena za wejście tam jest zbyt wysoka. Nawet z twymi wszystkimi mocami, zważ na me słowa: z pewnością zginiesz, jeśli tam podążysz. Wy wszyscy umrzecie. Nie jesteś jeszcze wystarczająco potężny. Musisz jeszcze potrenować. Musisz najpierw rozwinąć swe moce. To szaleństwo iść tam teraz. Nie odzyskasz syna i wszyscy zostaniecie unicestwieni.

JednakЕјe determinacja w sercu Thora jedynie siД™ wzmogЕ‚a.

– Stawiłem czoła najmroczniejszej i największej z potęg tego świata – powiedział Thorgrin. – Wliczając w to własnego ojca. Nigdy nie ustąpiłem z powodu lęku. Zmierzę się z tym mrocznym władcą, bez względu na jego moce; wkroczę do tej Krainy Krwi, bez względu na cenę. To mój syn. Odzyskam go – lub zginę, próbując tego dokonać.

Ragon pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД…, kasЕ‚ajД…c bezustannie.

– Nie jesteś gotowy – powiedział niknącym głosem. – Niegotowy… Potrzebna ci… moc… Potrzebny… krąg – powiedział, po czym zaniósł się od kaszlu, brocząc krwią.

Thor spojrzał na niego, rozpaczliwie pragnąc dowiedzieć się, co Ragon ma na myśli, zanim rozstanie się z życiem.

– Jaki krąg? – spytał. – Nasza ojczyzna?

NastД…piЕ‚a dЕ‚uga chwila ciszy. Jedynym sЕ‚yszalnym dЕєwiД™kiem, ktГіry niГіsЕ‚ siД™ w powietrzu, byЕ‚ Е›wiszczД…cy oddech Ragona. Koniec koЕ„cГіw, otworzyЕ‚ oczy, tylko odrobinД™.

– Święty… krąg.

Thor chwycił ramiona Ragona, zachęcając go do dłuższej wypowiedzi, lecz nagle poczuł, jak jego ciało zesztywniało mu w rękach. Jego oczy znieruchomiały, wydał z siebie ohydny okrzyk śmierci, a chwilę później przestał oddychać. Zastygł w idealnym bezruchu.

Martwy.

Thor poczuЕ‚, jak zalewa go fala bГіlu.

– NIE! – Odrzucił głowę w tył i zawył pod niebiosa. Pogrążył się we łzach rozpaczy, wyciągnął dłonie i objął Ragona, tego wielkodusznego człowieka, który oddał życie, by strzec jego syna. Przytłoczyły go smutek i wyrzuty sumienia – powoli, acz miarowo wezbrało w nim nowe postanowienie.

Spojrzał na niebo. Wiedział, co musi uczynić.

– LYCOPLES! – krzyknął udręczonym głosem ojca, przez który przemawiała desperacja, wściekłość, świadomość, że nie zostało mu już nic do stracenia.

Lycoples usłyszała jego wołanie: wrzasnęła, hen, wysoko pod niebem. Jej furia dorównywała gniewowi Thora. Poczęła opadać, zataczając coraz niższe kręgi, aż wylądowała kilka stóp od niego.

Nie wahajД…c siД™ ani chwili, podbiegЕ‚ do niej, skoczyЕ‚ na jej grzbiet i przytrzymaЕ‚ mocno za szyjД™. Ponowne znalezienie siД™ na grzbiecie smoka podziaЕ‚aЕ‚o na niego pobudzajД…co.

– Zaczekaj! – wrzasnął O’Connor, rzuciwszy się w jego stronę wraz z pozostałymi. – Dokąd to?

Thor spojrzaЕ‚ im w oczy.

– Do Krainy Krwi – odparł, będąc pewnym swego jak nigdy dotąd. – Uratuję mego syna. Cena nie gra roli.

– Zostaniesz unicestwiony – powiedział z poważną miną Reece, podchodząc do niego zatroskany.

– Zatem polegnę z honorem – odparł Thor.

Thor zerknął na niebo, spojrzał na horyzont, gdzie urywał się ślad za gargulcami − i pojął, dokąd musi się udać.

– W takim razie nie pójdziesz tam sam – zawołał Reece. – Popłyniemy twoim śladem na okręcie i spotkamy się na miejscu.

Thorgrin skinД…Е‚ gЕ‚owД…, Е›cisnД…Е‚ Lycoples i nagle poczuЕ‚ owo dobrze znane sobie wraЕјenie, kiedy oboje unieЕ›li siД™ w powietrze.

– Thorgrinie, nie! – odezwał się czyjś udręczony głos.

WiedziaЕ‚, Ејe gЕ‚os naleЕјy do Angel i poczuЕ‚ wyrzuty sumienia, Ејe jД… opuszcza.

Lecz nie mógł oglądać się za siebie. Jego syn znajdował się przed nim – i czy czekała go śmierć, czy nie, zamierzał go znaleźć – i pozabijać jego wrogów.




ROZDZIAЕЃ DZIEWIД„TY


Kilkoro sЕ‚ug otworzyЕ‚o wysokie, Е‚ukiem sklepione drzwi i Gwendolyn, wraz z Krohnem u boku, weszЕ‚a do sali tronowej krГіla. Widok, ktГіry zastaЕ‚a na miejscu, wywarЕ‚ na niej wraЕјenie. W odlegЕ‚ym kraЕ„cu komnaty, na tronie zasiadaЕ‚ krГіl, sam w tym przepastnym miejscu, od ktГіrego murГіw odbiЕ‚o siД™ echo zamkniД™tych drzwi. ZbliЕјyЕ‚a siД™ do niego, idД…c po brukowanej posadzce i mijajД…c snopy sЕ‚onecznego Е›wiatЕ‚a, ktГіre sД…czyЕ‚o siД™ do Е›rodka przez rzД™dy witraЕјy rozЕ›wietlajД…cych caЕ‚e pomieszczenie scenami walk pradawnych rycerzy. Miejsce to byЕ‚o rГіwnie przeraЕјajД…ce, co pogodne, inspirujД…ce i nawiedzone przez duchy krГіlewskich przodkГіw. WyczuwaЕ‚a ich niemal namacalnД… obecnoЕ›Д‡ w powietrzu, ktГіra na zbyt wiele sposobГіw przypominaЕ‚a jej KrГіlewski DwГіr. OgarnД…Е‚ jД… nagle smutek i serce Е›cisnД™Е‚o siД™ jej z wielkiej tД™sknoty za ojcem.

KrГіl MacGil siedziaЕ‚ wynioЕ›le, z policzkiem podpartym na piД™Е›ci, najwyraЕєniej pochЕ‚oniД™ty jakД…Е› myЕ›lД… oraz, z czego Gwendolyn zdaЕ‚a sobie sprawД™, obarczony trudami sprawowania wЕ‚adzy. SpojrzaЕ‚ na niД… wzrokiem samotnego czЕ‚owieka uwiД™zionego tu, w tym miejscu, czЕ‚owieka, ktГіry dЕєwiga na barkach ciД™Ејar krГіlestwa. RozumiaЕ‚a to uczucie aЕј nazbyt dobrze.

– Ach, Gwendolyn – powiedział, rozpromieniwszy się na jej widok.

Spodziewała się, że pozostanie na tronie, lecz on natychmiast zerwał się na nogi i zbiegł po stopniach z kości słoniowej. Powitał ją z pogodnym uśmiechem na twarzy, pełen pokory, bezpretensjonalny – w odróżnieniu od innych władców. Gwendolyn odebrała jego pokorę z wielką ulgą, zwłaszcza po spotkaniu z jego synem, z powodu którego wciąż czuła się wstrząśnięta, na tyle na ile było ono złowieszcze. Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym królowi; zdecydowała, że na razie powstrzyma się i poczeka na rozwój wydarzeń. Nie chciała wyjść na niewdzięczną, czy też rozpoczynać spotkanie negatywnym akcentem.

– Nic innego nie zaprzątało mi głowy od naszej wczorajszej rozmowy – powiedział, podszedł bliżej i objął ją serdecznie. Stojący obok Krohn zamruczał i trącił rękę króla, który spojrzał w dół na niego i uśmiechnął się. – A to kto? – spytał radośnie.

– Krohn – odparła. Ulżyło jej, iż król również jego obdarzył sympatią. – Mój lampart – a dokładniej – mego męża. Choć przypuszczam, że należy już równie do mnie, co do niego.

OdetchnД™Е‚a z ulgД…, gdy krГіl uklД™knД…Е‚, objД…Е‚ gЕ‚owД™ Krohna dЕ‚oЕ„mi, podrapaЕ‚ za uszami i pocaЕ‚owaЕ‚, nie okazujД…c strachu. Krohn zrewanЕјowaЕ‚ siД™ mu, liЕјД…c go po twarzy.

– Wspaniałe zwierzę – powiedział. – Miła odmiana pośród naszych zwyczajnych psów.

Gwen spojrzaЕ‚a na niego. ByЕ‚a zaskoczona jego uprzejmoЕ›ciД…, gdy nagle przypomniaЕ‚a sobie sЕ‚owa Mardiga.

– Zatem pozwalacie zwierzętom takim jak Krohn biegać po zamku? – spytała.

KrГіl odrzuciЕ‚ gЕ‚owД™ do tyЕ‚u i rozeЕ›miaЕ‚ siД™ tubalnie.

– Oczywiście – odrzekł. – A dlaczegóżby nie? Czyżby ktoś powiedział ci co innego?

Gwen zaczęła rozważać, czy powiedzieć mu o swym spotkaniu i zdecydowała, że wstrzyma się jeszcze; nie chciała być postrzegana jako skarżypyta i musiała dowiedzieć się więcej o tych ludziach, tej rodzinie, zanim wyciągnie jakieś wnioski, czy też pochopnie wpakuje się w sam środek rodzinnej tragedii. Pomyślała, że najlepiej będzie przemilczeć to na razie.

– Chciałeś mnie widzieć, mój królu? – powiedziała zamiast tego. Mina na jego twarzy natychmiast spoważniała.

– Owszem – powiedział. – Przerwano nam wczoraj naszą rozmowę, a wiele zostało jeszcze do przedyskutowania.

Odwrócił się i dał znak ruchem dłoni, by poszła za nim. Ruszyli razem przez przepastną komnatę w milczeniu, wybijając krokami rytmiczne echo. Gwen podniosła wzrok i przyjrzała się wysokiemu, strzelistemu stropowi, herbom na murach, trofeom, zbroi, orężowi… Podziwiała porządek panujący w tym miejscu; jak dużo chwały czerpali ci rycerze z bitwy. Sala ta przypominała jej miejsce, które mogłaby odnaleźć w Kręgu.

Pokonali komnatД™, a kiedy dotarli na jej skraj, minД™li kolejne dwuskrzydЕ‚owe drzwi z grubego na stopД™, wiekowego dД™bu, gЕ‚adkiego od wielu lat uЕјywania i wyszli na olbrzymi taras przylegajД…cy bezpoЕ›rednio do tronowej sali. ByЕ‚ szeroki na dobre piД™Д‡dziesiД…t stГіp i rГіwnie gЕ‚Д™boki, a otaczaЕ‚a go marmurowa balustrada.

Wyszła za królem, nad samą krawędź i, oparłszy dłonie o gładki marmur, wyjrzała na zewnątrz. Poniżej rozpościerało się nieskazitelne miasto Grani. Linię horyzontu wyznaczały kanciaste, łupkowe dachy wiekowych budowli o przeróżnym kształcie, wybudowanych jedna blisko drugiej. Miasto miało niejednorodny charakter, najwyraźniej ewoluowało na przełomie wieków, stało się przytulne, kameralne i nosiło ślady obecności wielu pokoleń. Wraz ze swymi szpicami i iglicami wyglądało jak miasto z bajki, zwłaszcza na tle błękitnej tafli wody lśniącej w słonecznym świetle – i jeszcze dalej, górujących szczytów grani, pnących się wysoko wokoło w postaci ogromnego kręgu, niczym wielka przeszkoda na drodze ku światu.

W przekonaniu Gwen, miejscu temu nie mogło przytrafić się nic złego, zważywszy na to, jak dobrze było ukryte przed zewnętrznym światem.

KrГіl westchnД…Е‚.

– Trudno wyobrazić sobie, że to miejsce umiera – powiedział—i dotarło do niej, że podzielał te same myśli.

– Trudno wyobrazić sobie – dodał, że ja umieram.

Gwen zwrГіciЕ‚a siД™ ku niemu i zauwaЕјyЕ‚a, Ејe jego jasnoniebieskie oczy wyraЕјaЕ‚y cierpienie, byЕ‚y przepeЕ‚nione smutkiem. OwЕ‚adnД™Е‚a jД… nagЕ‚a troska.

– Co ci dolega, panie? – spytała. – Z pewnością, co by to nie było, uzdrowiciele potrafią to uleczyć?

Powoli pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Byłem już u wszystkich uzdrowicieli – odrzekł. – Najlepszych w całym królestwie, oczywiście. Nie mają na to leku. Jest jak rak toczący całe moje ciało.

Westchnął i spojrzał na horyzont, a Gwen poczuła przytłaczający ciężar smutku. Dlaczego to zawsze dobrych ludzi nękały wszelakie tragedie – podczas gdy ci źli w jakiś sposób potrafili je omijać?

– Nie mam współczucia dla siebie – dodał król. – Pogodziłem się z losem. Niepokoi mnie co innego – moja spuścizna. Moje dzieci. Me królestwo. Tylko to liczy się teraz dla mnie. Nie mogę planować własnej przyszłości, lecz przynajmniej mogę nakreślić ich.

ZwrГіciЕ‚ siД™ ku niej.

– I z tego powodu ciebie wezwałem.

Serce pД™kaЕ‚o Gwen z Ејalu. WiedziaЕ‚a, Ејe zrobi wszystko, aby mu pomГіc.

– Choć bardzo tego pragnę – odparła – nie wiem, w czym mogłabym być ci pomocna. Masz do swej dyspozycji całe królestwo. Co takiego mogę ci zaoferować, czego inni nie są w stanie?

WestchnД…Е‚.

– Mamy te same cele – powiedział. – Pragniesz ujrzeć porażkę Imperium – ja również. Pragniesz bezpiecznej i spokojnej przystani dla swej rodziny, dla swego ludu, w przyszłości, z dala od macek Imperium – ja również. Naturalnie, mamy tu pokój, teraz, za osłoną Grani. Lecz to nie jest prawdziwy pokój. Wolni ludzie mogą podążać, dokąd dusza zapragnie – my nie możemy. Nie żyjemy jak ludzie wolni, skoro ukrywamy się przez cały czas. I na tym polega istotna różnica.

WestchnД…Е‚.

– Naturalnie, żyjemy w niedoskonałym świecie, a możliwe, że właśnie to jest najlepsze, co ma nam do zaoferowania. Choć sądzę, że nie.

ZamilkЕ‚ na dЕ‚ugД… chwilД™, Gwen zastanawiaЕ‚a siД™ do czego zmierza.

– Żyjemy w ciągłym strachu, zarówno ja, jak i mój ojciec przede mną – wreszcie podjął temat – strachu, iż zostaniemy odkryci, że Imperium znajdzie nas tutaj, w Grani, że przybędą tu jego zastępy i przyniosą wojnę pod nasze progi. Wojownicy nie powinni żyć w obawie. Istnieje wyraźna różnica między staniem na straży zamku, a obawą przed swobodnym jego opuszczeniem. Wielki wojownik umacnia bramy i broni zamku – lecz jeszcze większy otwiera je szeroko i nieustraszenie stawia czoła każdemu, kto w nie zapuka.

Odwrócił się ku niej, a ona zauważyła w jego oczach królewską determinację. Wyczuła emanującą od niego siłę – i w tej samej chwili pojęła, dlaczego jest królem.

– Lepiej zginąć, stając twarzą w twarz z wrogiem, odważnie, niż czekać na niego bezpiecznie, aż podejdzie pod nasze bramy.

Gwen zdumiaЕ‚a siД™.

– Pragniesz zatem – powiedziała – zaatakować Imperium?

Spojrzał na nią, a ona wciąż nie potrafiła pojąć wyrazu jego twarzy, zrozumieć, jakie myśli kłębią się w jego głowie.

– Owszem – odrzekł. – Lecz to stanowisko nie cieszy się popularnością. Również moi przodkowie nie spotkali się ze zrozumieniem, z którego to powodu nigdy tego nie uczynili. Zrozum, bezpieczeństwo i szczodrość w swoisty sposób zmiękczają lud, sprawiają, że nie jest skory zrezygnować z tego, co już posiada. Gdybym wypowiedział wojnę, stanęłoby za mną wielu wspaniałych rycerzy – ale też liczne rzesze nieprzychylnych obywateli. A być może, doszłoby do rewolucji.

Gwen rozejrzaЕ‚a siД™. SpojrzaЕ‚a spod przymruЕјonych powiek na szczyty Grani majaczД…ce na horyzoncie, okiem krГіlowej, wytrawnego stratega, ktГіrym siД™ staЕ‚a.

– Wygląda na to, że atak Imperium graniczy z niemożliwym – odrzekła – nawet gdyby w jakiś sposób was znalazło. Jak miałoby wspiąć się na te ściany? Czy przekroczyć jezioro?

ZЕ‚oЕјyЕ‚ dЕ‚onie na biodrach, spojrzaЕ‚ w dal i razem z niД… przeczesaЕ‚ horyzont wzrokiem.

– Z pewnością mielibyśmy przewagę – odparł. – Za każdego naszego człowieka zdołalibyśmy ubić z setkę wroga. Problem w tym, że mają całe miliony w zapasie – my jedynie tysiące. Koniec końców, wygrają.

– Czy poświęciliby miliony dla niewielkiego skrawka Imperium? – spytała, znając odpowiedź jeszcze zanim zadała pytanie. Wszak była naocznym świadkiem tego, jak dużo Imperium wyrzekło się, by zaatakować Krąg.

– Są bezlitośni w podbojach – powiedział. – Poświęcą wszystko. Taka już ich natura. Nigdy nie poprzestaną. Tego jestem pewien.

– Zatem, jak mogę pomoc ci, panie? – spytała.

WestchnД…Е‚. MilczaЕ‚ przez dЕ‚uЕјszД… chwilД™, spoglД…dajД…c na liniД™ horyzontu.

– Chcę, być pomogła mi ocalić Grań – powiedział w końcu, patrząc na nią z wielką powagą wyzierającą mu z oczu.

– Ale w jaki sposób? –spytała skonsternowana.

– Nasze przepowiednie głoszą przybycie kogoś z zewnątrz – powiedział. – Kobiety. Z innego królestwa, położonego za morzem. Wieszczą, iż ocali Grań, poprowadzi nasz lud przez pustynię. Nie wiedziałem, co oznaczają, aż do teraz. Wierzę, że ty jesteś tą kobietą.

SЕ‚owa krГіla przyprawiЕ‚y jД… o dreszcze; jej serce wciД…Еј krwawiЕ‚o z powodu wygnania, na jakie skazano jej lud, tego, iЕј KrД…g popadЕ‚ w ruinД™, ale teЕј z tД™sknoty za Thorem i Guwaynem. Nie mogЕ‚a znieЕ›Д‡ myЕ›li, iЕј miaЕ‚aby ponieЕ›Д‡ jarzmo kolejnego przywГіdztwa.

– Grań umiera – kontynuował, podczas gdy ona stała w milczeniu. – Każdego dnia źródło naszych wód usycha coraz bardziej. Kiedy życie mych dzieci dobiegnie końca, wodę zastąpi susza i zniknie źródło naszego pożywienia. Muszę myśleć o przyszłości, czego moi ojcowie nie czynili. Podjęcie działań nie jest już tylko kwestią wyboru—to konieczność.

– Ale jakich działań? – spytała.

WestchnД…Е‚, spoglД…dajД…c na horyzont.

– Istnieje sposób na uratowanie Grani – powiedział. – Powiadają, że napisano o nim w starożytnych księgach, tych, których strzegą Poszukiwacze Światła.

SpojrzaЕ‚a na niego zdumiona.

– Poszukiwacze Światła? – spytała.

– Moje królestwo również toczy rak – wyjaśnił. – O ile wszystko z ulicy wygląda idealnie, daleko mu do tego. Wśród ludu wyrasta pnącze, latorośl w postaci nowego wierzenia. Religii. Kultu. Poszukiwaczy Światła. Jej wyznawców przybywa z każdym dniem. Rozrosła się i jest już obecna w każdym zakątku stolicy. Sięgnęła nawet do serca mojej rodziny. Możesz to pojąć? Rodziny króla?

Starała się to wszystko zrozumieć, lecz nie mogła nadążyć za jego opowieścią.

– Eldof. Tak ma na imię ich przywódca, człowiek, jak każdy z nas, który wierzy, że jest bogiem. Głosi swą fałszywą religię swoim fałszywym prorokom i wyznawcom, a oni uczynią wszystko, co im mówi. Wielu moich poddanych jest obecnie bardziej skłonnych wykonać jego polecenia niż moje.

SpojrzaЕ‚ na niД…, z troskД… wyrytД… wieloma zmarszczkami na twarzy.

– Znajduję się w niebezpieczeństwie – dodał. – My wszyscy. I to nie tylko z powodu tego, co czai się za Granią.

Tak wiele pytaЕ„ kotЕ‚owaЕ‚o siД™ w gЕ‚owie Gwen, jednak nie chciaЕ‚a wyjЕ›Д‡ na wЕ›cibskД…; zamiast tego daЕ‚a mu czas, by wszystko przemyЕ›laЕ‚ i poprosiЕ‚ jД… o to, co zamierzaЕ‚.

– Ponoć owe starożytne księgi znajdują się głęboko w podziemiach jego klasztoru – dodał w końcu po długiej chwili milczenia, podczas której pocierał dłonią brodę, wpatrując się w posadzkę, jakby pogrążył się we wspomnieniach. – Przetrząsnąłem je już wielokrotnie − lecz wszystko daremnie. Oczywiście, mogą wcale nie istnieć – lecz ufam, iż to nieprawda. I wierzę, że zawierają odpowiedź.

ZwrГіciЕ‚ siД™ do niej.

– Musisz wejść do klasztoru – powiedział. – Zaprzyjaźnij się z Eldofem. Znajdź księgi. Odkryj dla mnie tajemnicę, która pomoże ocalić mój lud.

Gwen staraЕ‚a siД™ usilnie pojД…Д‡ to, o co jД… prosiЕ‚. W gЕ‚owie zakrД™ciЕ‚o siД™ jej od tych nowin.

– A więc chcesz, bym spotkała się z Eldofem? – spytała. – Przywódcą kultu?

– Nie, nie z nim – odparł król. – Z jego naczelnym kapłanem. Moim synem. Kristofem.

Gwen popatrzyЕ‚a na niego ze zdumieniem.

– Twoim synem? – spytała.

KrГіl przytaknД…Е‚ skinieniem gЕ‚owy, a w jego oczach pojawiЕ‚y siД™ Е‚zy.

– Przyznaję to ze wstydem – odrzekł. – Utraciłem syna po wieki. Lecz być może posłucha ciebie, kogoś z zewnątrz. Błagam. To ojcowskie życzenie. I to dla dobra całej Grani.

Choć poczuła się przytłoczona, jakby właśnie została wepchnięta w polityczną i rodzinną intrygę, Gwen wciąż była natchniona poczuciem konieczności wykonania misji.

– Uczynię wszystko, co w mej mocy, by ci pomóc – powiedziała z powagą.

Na jego twarzy pojawiЕ‚ siД™ wyraz ulgi.

– Czy to wszystko, czego ode mnie oczekujesz? – spytała. – Wydaje się to prostym zadaniem.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696327) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация